24-letni trener Marii Żodzik Paweł Wyszyński powiedział PAP w Tokio, że emocje po jej srebrnym medalu mistrzostw świata w skoku wzwyż będą dochodzić stopniowo. Ocenił, że szanse na osiągnięcie w deszczu 2,00 m były bardzo małe, a on sam dawał tylko 30 procent, ale się udało.
Maria Żodzik zdobyła w niedzielę srebrny medal w skoku wzwyż w lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Tokio.
Reprezentantka Polski w stolicy Japonii poprawiła rekord życiowy na 2,00. Wygrała Australijka Nicola Olyslagers. Brązowe medale zdobyły Serbka Angelina Topic i rekordzistka świata Jarosława Mahuczich z Ukrainy.
"Muszę jeszcze odpocząć i przespać się z tym jedną noc. Emocje będą jednak dochodzić stopniowo" – powiedział PAP trener Wyszyński w poniedziałek w hotelu reprezentacji w Tokio.
Przyznał, że czterdziestominutowa przerwa spowodowana przez ulewę podczas finałowego konkursu była bardzo trudnym momentem. "Moja wiara była wtedy 30:70 procent. To był bardzo ciężki moment konkursu. Szansa była mała, ale jak widać, wystarczyła" – stwierdził trener wicemistrzyni świata.
"Maria przesadza, jak mówi, że ten skok na 2,00 był technicznie fatalny. On nie był nad poprzeczką wybitny, ale samo wybicie i rozbieg były dobre. Maria wyszarpała ten medal chęcią zdobycia go" – ocenił szkoleniowiec.
O Żodzik powiedział, że jest zawodniczką, która „swoje w sporcie przeżyła”. "Dużo nam to dało. Polegaliśmy przede wszystkim na rozmowie. Przedstawiłem jej projekt i plan treningowy. Za każdym razem coś eliminowaliśmy i dodawaliśmy. Ja szukałem nowych sposobów i dzięki temu to zadziałało" – ocenił trener.
Zapytany, czy Żodzik to tytan pracy na treningach, odparł szczerze, że „różnie bywa”.
"Głód medalu decyduje o tym, czy ktoś staje na podium. Wszystkie dziewczyny ze światowej czołówki są na podobnym poziomie sportowym" - powiedział Wyszyński.
Medal Żodzik jest pierwszym zdobytym przez polskiego lekkoatletę trenowanego przez szkoleniowca urodzonego w XXI wieku. Wyszyński to bowiem rocznik 2001.
"Nie czuję się na razie inaczej, wszystko jest tak samo. Celem były mistrzostwa świata. Próbowaliśmy zrobić wszystko w rok, żeby przynajmniej się tu dostać i awansować do finału. Wyszło jeszcze lepiej. Teraz będziemy układać pracę pod kolejne sezony" – przyznał.
Trener stwierdził, że zainteresowanie medialne nim i jego zawodniczką po medalu jest normalne. "Mnie też jednak już się marzy, żeby ta cała burza po medalu się uspokoiła. Ten zgiełk też nie jest mi na rękę" – wskazał.
"Uważam, że praca przed kolejnym sezonem będzie bardzo podobna. Być może większą rolę odegrają obozy i fizjoterapeuci, sztab medyczny. Praca będzie cały czas na tym samym poziomie. My trenujemy w Białymstoku. Dajemy radę, wykorzystując tamtejszą bazę. Będę szczery, że marzę o sprzęcie specjalistycznym do skoku wzwyż, takim prywatnie. Takim, jaki PZLA ma na zgrupowaniach. Fajnie by było mieć to prywatnie, ale do tego długa droga" – analizował Wyszyński.
Trener podkreślił, że polski sport, a szczególnie skoki, się odmładza. "To zmiana pokoleniowa, o której każdy mówi. Teraz trzeba skrupulatnie patrzeć, w którą stronę to idzie. Dzieci garną się do lekkiej atletyki. Pytanie tylko, czy my jesteśmy w stanie je przy tej lekkiej utrzymać. To jest najważniejsze pytanie" – podsumował trener.