Bukmacherzy byli przed tym meczem zgodni, a i gospodarze z Arabii Saudyjskiej też chcieli tylko jednego: awansu Barcelony w drugim pojedynku Superpucharu Hiszpanii. Odkąd rozgrywki mają format final four, półfinały stały się przystawką dla dania głównego. A skoro Real już awansował, to zaczęło się wyczekiwanie na kolejne El Clásico. Czuć to było zresztą na trybunach, bo Stadion Króla Fahda co prawda był bliski zapełnienia, lecz panowała atmosfera typowo kinowa. Jakby wszyscy chcieli odbębnić ten mecz i przejść do niedzielnej uczty. Na potwierdzenie Real Betis potwierdził obecność raptem 39 swoich kibiców z Hiszpanii.
Prowadzona przez Xaviego Blaugrana niemal momentalnie zdominowała mecz, pracując na pierwszego gola. Taki scenariusz był zresztą do przewidzenia – Betis nastawiał się na oddanie Barcelonie piłki, co zaowocowało miażdżącą przewagą w podaniach czy posiadaniu. A w strzałach? Kluczowa różnica mogła zostać podkreślona w 23. minucie, gdy Pedri trafił do bramki rywali z Sewilli. Wynik jednak się nie zmienił, był spalony.
Zmianę wypracował wreszcie Robert Lewandowski w 40. minucie, choć jego gol – strzelany na raty – nie należał do najpiękniejszych. Wślizg Luiza Felipe szczęśliwie pozwolił Polakowi utrzymać piłkę i dokończyć za drugim razem. Można za to pochwalić akcję jako całość – spod pola karnego piłkę posłał Pedri, Ousmane Dembele doskonale się z nią zabrał i pozwolił Lewemu postawić kropkę nad i.
Drugą połowę kapitan reprezentacji Polski rozpoczął pechowo, od kiksu. To powinien być drugi gol, klasowemu napastnikowi nie może braknąć nogi przy idealnie wyłożonej piłce. A jednak. Trudno, z przewagą przy piłce wypracowaną przez Dumę Katalonii był niemal skazany na kolejne szanse.
Tyle że Betis nie zamierzał spełniać oczekiwań wszystkich wokół i walczył dzielnie. Przy zdecydowanie rzadszych okazjach potrafił częściej dochodzić do sytuacji strzeleckich. Jedna z nich, z 77. minuty, skończyła się golem na 1:1. Luiz Henrique doskonale zaabsorbował obronę markując strzał, a następnie oddał piłkę wbiegającemu Fekirowi. Ten bezlitośnie posłał futbolówkę przy bliskim słupku.
To była idealna kara dla Barcelony za niewykorzystywanie swojej przewagi. Kara, która zmusiła Blaugranę do przyspieszenia. W 81. minucie Ferran Torres doskonale utrzymał się przy piłce pod polem karnym, po czym pozwolił Robertowi Lewandowskiemu strzelić. Polak wprawił trybuny w wielką radość i utonął w objęciach kolegów. Kiedy wstał z murawy, zobaczył jednak, że VAR – słusznie – dostrzegł spalonego Torresa.
Żadna z drużyn nie chciała skończyć meczu dogrywką i karnymi, dzięki czemu końcowe fragmenty oglądało się doskonale. W dwie minuty obrońcy Barcy i Marc-Andre ter Stegen trzykrotnie czyścili próby Betisu, natomiast w odpowiedzi Ansu Fati w doliczonym czasie gry mocno strzelał i tylko refleks Claudio Bravo uratował Betis.
Czego Fati nie zrobił przed dogrywką, to udało się zrealizować na jej starcie. W 93. minucie bez przyjęcia kropnął zza pola karnego i zasłonięty bramkarz nawet nie zdążył się zorientować. Gol co prawda efektowny, za to Verdiblancos mieli sporo czasu na odwet. Udało im się tuż po setnej minucie, gdy Loren Moron najpierw przyjął udami, a później sprytnie wcisnął piłkę z bliska do bramki. Późniejsze popisy Ansu Fatiego były tyle piękne, co nieskuteczne, a Barcelonie w rozstrzygnięciu nie pomogła nawet czerwień dla Andresa Guardado. Do rozstrzygnięcia konieczne były karne.
Mając w pamięci niedawne podejścia Lewego do jedenastek, szczególnie ciekawy był pierwszy strzał Blaugrany. Robert jednak pewnie – z charakterystycznym zatrzymaniem – wykorzystał swoją szansę. Strzały zmarnowali za to Juanmi i William Carvalho w zielono-białych barwach, decydując o awansie Barcy do finału Superpucharu. Mecz przeciwko Realowi Madryt już w niedzielę o 20!
