Wygrali superpuchar, wszystkie mecze ligowe i pierwsze starcie w Lidze Mistrzów. Bayern w sobotę chciał przedłużyć serię w Sinsheim i każdy inny wynik w starciu z Hoffenheim byłby sensacją.
Sprawdź szczegóły meczu Hoffenheim – Bayern Monachium 1:4
Start meczu miał spodziewany przebieg: absolutna kontrola Bawarczyków, którzy w niecałe 10 minut dobili do 100 podań, mieli ponad 80% posiadania piłki i tylko żadnej akcji bramkowej nie byli w stanie z tego wykrzesać. W swoim pierwszym meczu w wyjściowym składzie Nicolas Jackson zdecydowanie nie zachwycał i wkrótce gospodarze przejęli inicjatywę.
Już po kwadransie Hoffenheim powinno było prowadzić, ale Fisnik Asllani nie wykorzystał świetnej okazji. Gdy Bayern domagał się karnego, miejscowi brali sprawy w swoje nogi i atakowali dalej. Bernardo posłał główkę obok słupka, a defensywa Bawarczyków dwoiła się i troiła.
Dopiero na minutę przed przerwą Bayern miał rzut rożny, który Lennart Karl wykonał nisko przed bliższy słupek. Tam czatował już niepilnowany Harry Kane, a jego nie można zostawiać. I choć Bayern schodził z prowadzeniem, to jeszcze w doliczonym czasie Kim Min-Jae ratował swój zespół wybiciem barkiem ze światła bramki, gdy Muhammed Damar uderzał w poszukiwaniu wyrównania.
Po powrocie z szatni poszło już z górki, w czym pomogła ręka w polu karnym gospodarzy. Sędzia nie miał wątpliwości i Harry Kane huknął w swoje prawo nie do obrony, podwajając prowadzenie. Mimo prób zdobycia gola kontaktowego, faworyci byli w stanie kontrolować grę i okazjonalnie niepokoić Hoffenheim w ich polu karnym. Jedna z takich sytuacji – choć sporna – skończyła się hat-trickiem Kane’a, ponownie z rzutu karnego. Nie zmienił nawet kierunku, na co liczył Oliver Baumann.
Dopiero w sytuacji bez powrotu Hoffenheim zdołało zaliczyć pierwszego - z przebiegu gry zasłużonego - gola. Po rozegraniu rzutu wolnego Vladimir Coufal posłał centrę przed bramkę, a Joshua Kimmich podbił piłkę tak nieszczęśliwie, że pokonał Manuela Neuera. Bawarczycy mieli jeszcze pod koniec doliczonego czasu okazje na podwyższenie rezultatu i doczekali się już w 90+9. minucie, gdy Serge Gnabry z bardzo ostrego kąta zmieścił piłkę przy dalszym słupku.

Pozostałe popołudniowe mecze Bundesligi
W Augsburgu zdecydowanie lepiej zaczęli goście, którzy po golach Kaishu Sano i Dominika Kohra prowadzili 2:0 jeszcze przed upływem półgodziny. Do przerwy Bawarczycy nie byli w stanie odpowiedzieć, po powrocie czerwona kartka Kohra mogła ułatwić im zadanie. Jednak zamiast powrotu gospodarzy oglądaliśmy kontrę Mainz na 3:0, wykończoną przez Paula Nebela.
To nie koniec, rozbici gospodarze pozwolili Armindo Siebowi huknąć pod poprzeczkę z kilku metrów i na 20 minut przed końcem było 0:4. Dopiero w ostatnich minutach Samuel Essende zdołał zmniejszyć wymiar porażki, choć o radości z trafienia nie było na tym etapie mowy. Mainz miało zresztą sytuacje na kolejne bramki i tylko wykorzystać się ich nie udało.
Hamburger SV - FC Heidenheim 2:1
Jeśli z kimś beniaminek ma szukać punktów, to z jedynym zespołem bez punktu. Mimo przewagi nad Heidenheim, dopiero w 42. minucie HSV objęło prowadzenie. Pierwszą bramkę w sezonie zdobył dla hamburczyków znany z gry w Radomiaku Luka Vusković.
W drugiej połowie przewaga HSV rosła i Rayan Philippe przed upływem godziny podwoił prowadzenie. Dopiero w doliczonym czasie Heidenheim znalazło kontakt, gdy po rzucie rożnym uderzał Omar Traore, a jego piłkę trącił jeszcze Adam Kolle. Osiem doliczonych minut dało ogrom emocji, ale Heidenheim nie zdołało zdobyć wyrównania.
Werder Brema - SC Freiburg 0:3
Weserstadion oglądał męczarnie obu zespołów w pierwszej połowie – bardzo niska dokładność nie sprzyjała akcjom bramkowym i pewnie nie doczekalibyśmy się bramek, gdyby nie rzut karny po półgodzinie gry. Vincenzo Grifo dał prowadzenie SCF, a kilka minut po rozpoczęciu drugiej połowy ten sam piłkarz zaliczył świetną asystę po akcji prawą flanką, gdy lot piłki przed bramką przeciął Junior Adamu.
Romano Schmid mógł wkrótce odpowiedzieć z karnego, jednak Atubolu obronił. Werderowi kompletnie nie szło, co potwierdził pechowy samobójczy gol Karima Coulibaly’ego na kwadrans przed końcem. Gospodarze nie zdołali się podnieść w ostatnich minutach.