Francja – Ukraina (4:0)
Na własnej ziemi tylko raz w tym tysiącleciu Francuzi dali się pokonać, ale w czwartkowy wieczór interesowało ich tylko zwycięstwo dające gwarancję gry na mundialu. Z tego nastawienia wynikała dynamika pierwszej połowy, w której Les Bleus napierali prawie nieustannie. Goście w żółtych koszulkach nie stworzyli do przerwy choćby niecelnej próby, bo skupieni byli na rozbijaniu fal pod swoją bramką.
Szło im to świetnie, bo większość wysiłków Francji rozbijała się jeszcze przed polem karnym. Choć po 10 minutach Les Bleus mieli już pięć strzałów, to prawie wszystkie były wyblokowane przed bramką, a później okazji nie przybywało. Po kwadransie Kylian Mbappe próbował więc zza pola karnego i jego kozłujący strzał sprawił kłopoty Trubinowi. Na kolejne zagrożenie golkiper Ukrainy czekał do 41. minuty, ale zdołał końcem rękawicy wybić uderzenie Barcoli z dystansu.
Do przerwy Francuzi byli zbyt czytelni w ataku, co mogło zemścić się tuż po powrocie, gdy VAR analizował karnego po zderzeniu nóg Upamecano i Nazaryny. Jedenastki nie było, za to sekundy później sędzia Zlatko Vincić bez wątpliwości wskazał na wapno pod drugą bramką, gdy Olise padł po wejściu Mychawki. Kylian Mbappe podciął lekko w środek bramki i Trubin żałował, że rzucił się w lewo.
Francuzom jakby spadł z barków ciężar oczekiwań i grali już na większym luzie. Zmiennicy Akliouche i Ekitike mieli okazję się pokazać, gdy każdego z nich fantastycznie obsługiwał Michael Olise u progu ostatnich 20 minut. Pierwszego zatrzymał Trubin, a drugiego słupek. Skoro dogrania do kolegów nie pomogły, Olise zamknął mecz samodzielnie, efektownym uderzeniem podwajając prowadzenie na 20 minut przed końcem. Gospodarze grali już na luzie i zdołali poprawić wynik, gdy w 83. minucie Trubin nie zgasił piłki po kopnięciu Ekitike, Mbappe zdołał dobić. Ukraińcy chcieli już tylko zakończenia meczu, ale zanim do niego doszło, Ekitike popisowo rozegrał klepkę z Mbappe, pakując czwarte trafienie do siatki.
Irlandia – Portugalia (2:0)
Kto spodziewał się powtórki z meczu w Lizbonie przed miesiącem, do pewnego stopnia miał rację. Przewaga Selecao była ogromna, ale tylko w posiadaniu. Tym razem Irlandczycy grali równie ofiarnie w obronie, ale znacznie agresywniej bez piłki. Szukali kontr i stałych fragmentów. Gdy w 16. minucie Diogo Costa popełnił groźny błąd przed bramką, Irlandia miała rzut rożny, po którym piłkę głową zgrał Liam Scales, a do siatki wpakował Troy Parrott.
Trybuny eksplodowały radością, a mecz wrócił do znanego przebiegu: chwilami pod bramką Kellehera się kotłowało – zwłaszcza w ostatnich 10 minutach do przerwy – ale Dalot uderzał tylko nad bramką, Joao Felix i Cristiano Ronaldo byli blokowani, a kolejne wyjścia Irlandii były bardzo groźne. Ogbene obił słupek w 38. minucie, a przy kolejnej okazji zejście Parrotta z lewej strony skończyło się strzałem między nogami obrońcy i golem na 2:0 w 45. minucie!
Po zmianie stron faworyci z południa zdołali efektywnie odciąć Irlandię od kolejnych kontr, ale i Boys in Green szanowali wypracowaną przewagę. Ta z kolei frustrowała Portugalię na tyle, że emocjonalnie nie wytrzymał Cristiano Ronaldo. 40-latek zarobił bardzo głupią czerwoną kartkę w 61. minucie za uderzenie rywala łokciem, osłabiając zespół. Rozochoceni Irlandczycy szukali więc trzeciego trafienia, dochodząc do kilku potencjalnie groźnych sytuacji. Gdyby Portugalia była równie skupiona jak zwykle, mogłaby tę stratę odrobić. Ale jedyną groźną sytuację w końcówce wybronić czujnie Kelleher.
Anglia – Serbia (2:0)
Synowie Albionu byli jedyną drużyną pewną awansu przed tą kolejką, dlatego walczyli jedynie o przedłużenie fantastycznych serii zwycięstw i czystych kont. Ten cel udało się osiągnąć na Wembley, choć początek był daleki od ideału. Serbowie trzymali się dzielnie do 28. minuty, gdy Nico O’Reilly strzałem obił obrońcę, a odbita piłka spadła pod nogi Bukayo Saki, świętującego swojego 14. gola w narodowych barwach.
Gdy Declan Rice tuż przed przerwą znalazł Harry’ego Kane’a tuż przed przerwą, wynik mógł bardziej ucieszyć kibiców, ale z tej sytuacji wiele nie wyszło. Gdy Albańczycy objęli prowadzenie w równoległym meczu, Serbowie musieli już wyrównać i nawet mieli na to szansę. Filip Kostić znalazł Dusan Vlahovicia, ale ten uderzył obok słupka. Jak to Dusan, posłał też piłkę nad poprzeczką gospodarzy przy kolejnej ważnej próbie. Za to Anglia dobiła wyeliminowanych już Serbów w ostatniej minucie, gdy kontra Fodena pozwoliła Eberechiemu Eze na zdobycie swojego gola.
Mołdawia – Włochy (0:2)
Po kolejnym zwycięstwie Norwegii w czwartek, Włosi mieli już tylko matematyczne szanse na bezpośredni awans. I matematyka wyglądała okrutnie: by nie musieć bardzo wysoko ogrywać Norwegii, musieli jeszcze wyżej rozbić Mołdawię w Kiszyniowie, najlepiej w okolicach 8:0. Scenariusz meczu znały obie strony: Mołdawia skonsolidowana nisko, z kilkoma zawodnikami w świetle bramki, a Włosi liczący na szybkie przebicie muru.
Tego celu nie zrealizowali, bo Andriy Kozhukhar w bramce zatrzymywał kolejno Raspadoriego, Scamaccę i Tonalego. Do przerwy nie weszło nic. Presja na Azzurrich tylko rosła, a każda wytrzymana minuta była jak małe trofeum dla Mołdawian. Ostatecznie mur udało się przełamać dopiero w 88. minucie za sprawą główki Gianluki Manciniego. W doliczonym czasie trafił jeszcze Pio Esposito, ale wygrana tylko dwiema bramkami oznacza, że z Norwegią trzeba by wygrać co najmniej 9:0, by wyprzedzić ją w tabeli.
Andora – Albania (0:1)
Zakładając realny brak punktów Serbii z Anglią, Albańczykom wystarczyłby nawet remis w Andorze. Ale o takim minimalizmie nie było mowy – Albania po raz pierwszy w historii liczyła na serię pięciu zwycięstw. Broniąca cierpliwie Andora mogła zresztą zaskoczyć gości, gdy Arón Rodrigo posłał piłkę nad bramką Albanii.
Przy niewielu klarownych sytuacjach, dopiero w 67. minucie udało się przełamać impas. W szybkiej kontrze Uzuni znalazł Kristjana Asllaniego, który z pierwszej piłki otworzył i – jak się okazało – zamknął wynik meczu. Na jedną kolejkę przed końcem Albania ma gwarancję gry w barażach po raz pierwszy w historii.
