W niedzielę przy Limanowskiego 83 odbywał się mecz szczególny: pierwszy po zapewnieniu sobie mistrzostwa przez Raków Częstochowa, a do tego z ustępującymi mistrzami, Lechem Poznań. Przyjezdni nie wyszli więc z szatni razem z miejscowymi, lecz pojawili się na boisku wcześniej, by przygotować powitalny szpaler dla zawodników nowego triumfatora.
Odświętną atmosferę zmącił co najwyżej transparent przypominający prezydentowi Matyjaszczykowi – całkiem słusznie, zresztą – że to on odpowiada za trudną do zaakceptowania sytuację infrastrukturalną Rakowa. Zmodernizowany naprędce stadion wyczekiwał jednak głównie piłkarskiego święta, a to rozpoczęło się raczej niewyraźną postawą gospodarzy.
Przyzwyczajeni do ofensywnej gry fani Medalików oglądali kilka groźnych dośrodkowań w pierwszych minutach, ale bez strzału. Przyjezdni mieli z gry zdecydowanie więcej i to oni wyszli na prowadzenie po strzela Filipa Marchwińskiego w 32. minucie. Piłkę na głowę posłał mu Kwekweskiri, a 21-latek wyskoczył najwyżej i nie dał szans Kovaceviciowi.
Do przerwy wynik nie uległ zmianie, ale bardziej nietypowe dla Rakowa grającego u siebie było nieoddanie żadnego celnego strzału. Nie tylko do przerwy, a w całym meczu. Ponieważ na kwadrans przed końcem gry sędzia odgwizdał rzut karny dla Lecha, a Kristoffer Velde wykonał go pewnie, częstochowianie musieli przełknąć gorycz porażki 0:2.

To była pierwsza ligowa przegrana Rakowa w Częstochowie od 515 dni! Poza niedosytem z przerwania doskonałej passy niewiele jednak zmienia dla gospodarzy, którzy czekają na koronację pod koniec maja. Dla Kolejorza ten wynik jest znacznie ważniejszy, ponieważ cementuje jego czwartą pozycję w tabeli PKO BP Ekstraklasy, ostatnią dającą udział w kolejnej edycji Ligi Konferencji Europy.
