Ostatnie godziny przed przerwą reprezentacyjną to krajowy test pucharowiczów. Jagiellonia wypunktowała Koronę komfortowym 3:1 i na chwilę wskoczyła na fotel lidera. Raków nie miał problemów z Motorem Lublin, Lech wywiózł skromne 1:0 z Katowic. W wieczornym hicie dość zaskakująco łatwo z Legią poradził sobie Górnik, odzyskując pierwsze miejsce w tabeli.
Górnik Zabrze – Legia Warszawa (3:1)
Podopieczni trenera Edwarda Iordanescu przystępowali do tego spotkania podrażnieni porażką w Lidze Konferencji z tureckim Samsunsporem. Wydawało się zatem, że zdeterminowani goście rzucą się na rywali, chcąc jak najszybciej rozpocząć marsz po wygraną i awans w tabeli. Niespodziewanie jednak to gospodarze szybko przejęli inicjatywę, z regularnością przedostając się w okolice pola karnego “Wojskowych”.
Legia otrzymała ostrzeżenia w postaci strzałów Sondre Lisetha czy Patrika Hellebranda, ale nie zareagowała na nie odpowiednio. To zemściło się już w 20. minucie, kiedy dośrodkowanie Ousmanea'a Sowa sprytnym uderzeniem głową wykończył Maksym Khlan, zdobywając debiutancką bramkę w barwach Górnika.
Tuż po upływie pół godziny gry Sow sam wykorzystał gapiostwo defensywy, a szczególnie Arkadiusza Recy, podwyższając prowadzenie gospodarzy. Jeszcze przed przerwą Legia miała szansę na gola kontaktowego, ale piłkę z linii bramkowej ofiarną interwencją wybił Jarosław Kubicki.
W drugiej odsłonie rumuński trener chciał pomóc drużynie, dokonując kilku zmian. Na boisku pojawili się Kacper Urbański, Vahan Bichakhchyan czy Antonio Colak. Rezerwowi wnieśli nieco ożywienia w poczynania zespołu, ale bez większego efektu.
W 83. minucie skutecznością błysnął za to Sow, który znów znalazł się we właściwym miejscu i czasie, notując dublet i jednocześnie swoją szóstą bramkę w sezonie. W samej końcówce straty zredukował jeszcze Bichakhchyan, ale mimo ośmiu doliczonych minut stołeczna drużyna nie była już w stanie zagrozić Marcelowi Łubikowi.
Górnik dzięki pewnemu zwycięstwu 3:1 wrócił na pierwsze miejsce w tabeli, z kolei Legia pozostała na siódmej pozycji.

GKS Katowice – Lech Poznań (0:1)
Trzeci mecz niedzieli rozpoczął się spokojnie, w niczym nie przypominając czwartkowych popisów mistrzów Polski. Zdecydowanie więcej animuszu mieli katowiczanie, korzystając z braku intensywności po stronie rywali. Dopiero po kwadransie Bartosz Mrozek musiał wykazać się obroną, choć… w sumie nie musiał, Mateusz Kowalczyk spalił. Całkiem niezły fragment katowiczan przerwali ich kibice, którzy wymusili ponad 10 minut przerwy dużym zadymieniem.
Po powrocie optyka wyraźnie się zmieniła. To Lech wrzucił wyższy bieg, z przewagi przechodząc wręcz w dominację. Długo nie dawało to wymiernej korzyści, ale gdy Filip Jagiełło złamał z lewej do środka w 45. minucie, piłkę oddał do dobrze ustawionego Bryana Fiabemy. Norweg uderzył nisko pod dwoma obrońcami i zaskoczył Rafała Strączka, zdobywając drugiego gola. Nie musiało się na tym skończyć, bo Kolejorz naciskał aż do przerwy. Mikael Ishak w 45+10. minucie wykonał efektowne nożyce, ale został zablokowany.
W tym sezonie GieKSa pokazywała już charakter po przerwie, na co liczyli kibice. Faktycznie, Lech był w odwrocie i u progu godziny gry Mrozek miał już na koncie dwie udane interwencje. Najgroźniej było jednak po niecelnym strzale, gdy w 58. minucie Borja Galan z główki uderzył w poprzeczkę. Hiszpan do końca meczy pozostał najbliżej wyrównania dla gospodarzy.
Na kwadrans przed końcem jego strzał skończył się rykoszetem od Skrzypczaka, co zmusiło Mrozka do wybitnej (i bolesnej) interwencji. Z kolei po 80 minutach Galan uderzał przy bliższym słupku, gdzie Mrozka ratował tułowiem Joel Pereira, a dobitka była niecelna. Żeby było uczciwie, Lech również zmarnował okazję na zamknięcie meczu. W doliczonym czasie Strączek świetnie zatrzymał Ismaheela, zaś dobitka Agnero skończyła się wybiciem Jędrycha głową z linii bramkowej.

Raków Częstochowa – Motor Lublin (2:0)
Po świetnym meczu w Lidze Konferencji, Raków musiał u siebie potwierdzić jakość przeciwko Motorowi Lublin. Gospodarze rozpoczęli od szybkiego wejścia Secka, który w polu bramkowym nie porozumiał się z Brunesem i gol cudem nie padł. Nie minęło pięć minut, a Lamine Diaby-Fadiga uderzał z dystansu i Ivan Brkić miał spore kłopoty przy piąstkowaniu. To właśnie Francuz był ponownie bliski trafienia w 25. minucie, gdy Michael Ameyaw wrzucił mu z prawej piłkę wprost na głowę. Wysokość strzału była świetna, tyle że w środek bramki, gdzie czuwał Brkić.
O ile Raków strzelał nieskutecznie, o tyle Motor nie był w stanie dojść do strzału. Zawodziło zwłaszcza ostatnie podanie, które nie znajdowało adresatów. Dopiero w 35. minucie Van Hoeven dograł wysoko spod linii końcowej, a Fabio Ronaldo wykonał efektowną przewrotkę. Byłoby pięknie, gdyby nie uderzał w sam środek bramki. To była jedyna okazja lublinian przed przerwą, a ostatnie słowo należało do Rakowa. W 39. minucie ciosu nie wyprowadził Brunes, który w polu bramkowym został zablokowany. Udało się, gdy Bartos zagrał ręką w polu karnym, a już w doliczonym czasie Norweg z karnego pokonał Brkicia mimo jego dobrej intuicji.
Goście nie zdołali odwrócić kierunku gry po przerwie, wciąż ton nadawał Raków. Bramki z bardzo ostrego kąta szukał w 53. minucie Ibrahima Seck, a jeszcze przed upływem godziny meczu Jonathan Brunes zanotował swoje drugie trafienie. Świetnie wyczekanym podaniem znalazł go Tomasz Pieńko, a Norweg mimo asekuracji Najemskiego zdołał oszukać Brkicia lekkim strzałem pod dalszy słupek.
Brunes wyraźnie się rozochocił, zanim zszedł w ostatnich minutach jeszcze trzykrotnie sprawdzał Brkicia w poszukiwaniu hat-tricka. Najbliżej trzeciego trafienia wydawał się jednak Karol Struski, który ponownie rozegrał bardzo dobry mecz i zwieńczył go petardą zza szesnastki w 78. minucie, gdy piłka obiła dalszy słupek. To byłoby świetne popołudnie dla Rakowa, gdyby nie agresywne wejście Tudora w doliczonym czasie, którym zapracował na czerwoną kartkę.

Jagiellonia Białystok – Korona Kielce (3:1)
To jedyne niepokonane drużyny Ekstraklasy, które od lipca nie zaznały smaku porażki. Choć oba zespoły są stawiane za wzór solidności, to w Białymstoku faworytem musieli być gospodarze. To właśnie oni zdecydowanie lepiej weszli w mecz i już w 5. minucie Jesus Imaz uderzył spomiędzy trzech rywali w poprzeczkę, a dobitkę Pripa udało się zablokować. Z kontrą ruszył Antonin, jednak jego rakieta pofrunęła nad bramką Abramowicza.
Korona prezentowała się świetnie przed własnym polem karnym, odcinając Jagę od celnych strzałów. Za to w fazach przejściowych – w obie strony – goście wyglądali zupełnie nieskładnie. Dlatego ich kontry zwykle nie były groźne, a gdy udawało się oddać celny strzał (tylko Błanikowi), rękawice Abramowicza były przygotowane. Skazani na atak pozycyjny piłkarze ze Słonecznej dopiero w 43. minucie zaliczyli uderzenie w światło bramki, gdy Imaz solidnie przetestował Dziekońskiego. Tuż po nim z dystansu huknął mało widoczny dotąd Jóźwiak, aż za trzecim razem bramka wreszcie padła. Nieudane oddalenie Resty skończyło się strzałem Sergio Lozano. Odbicie od pięty Remacle’a kompletnie zmyliło bramkarza i do szatni prowadzenie zgarnęła Jegiellonia.
Wprowadzony na ostatnie pół godziny Pietuszewski szybko z wolnego uderzył jeszcze w poprzeczkę. Zuchwały nastolatek na 20 minut przed końcem był przekonany, że wywalczył rzut karny, tyle że najpierw spalił przy wyjściu na pozycję. Mimo wyniku Korona nie złożyła broni i ostatni kwadrans meczu zaczął się od poważnych kłopotów Jagiellonii w jej tercji defensywnej.
Scenariusz drugiej połowy powtarzał się: ataki kielczan oznaczały kontrę miejscowych i w 82. minucie dogranie Pietuszewskiego dało Jesusowi Imazowi wyczekiwanego gola, zamykając mecz. Nawet niefortunne wbicie piłki do własnej bramki przez Pelmarda nie dało Koronie honorowego gola - futbolówka nie przekroczyła linii całym obwodem. Dopiero pod koniec doliczonego czasu rzut rożny pozwolił na precyzyjną główkę Sotiriou, która ustaliła wynik.
