Zagłębie Lubin – Legia Warszawa (3:1)
Legia do meczu z Zagłębiem przystępowała w roli zdecydowanego faworyta, jednak początek spotkania nie był najlepszy dla piłkarzy ze stolicy. Wojskowi wolno konstruowali swoje akcje i mieli problem, aby przedostać się pod bramkę rywali. Przez pierwsze dwa kwadranse oglądaliśmy zamknięty mecz, w którym na próżno było szukać okazji bramkowych. Zmieniło się to dopiero w 32. minucie spotkania. Regula dośrodkował piłkę w pole karne, futbolówkę niefortunnie strącił Piątkowski i Zagłębie mogło cieszyć się z prowadzenia, dzięki bramce samobójczej. Legia po stracie gola nadal biła głową w mur i miała problemy ze stworzeniem zagrożenia w polu karnym Hładuna. W 45. minucie sytuacja "Wojskowych" była jeszcze trudniejsza. Piątkowski zagrał ręką, sędzia podyktował rzut karny i pokazał czerwoną kartkę defensorowi gości. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze poszedł Leonardo Rocha, który nie pomylił się i wyprowadził swój zespół na dwubramkowe prowadzenie.
Od początku drugiej połowy Legia próbowała atakować, mimo gry w osłabieniu. W 53. minucie zobaczyliśmy drugiego samobójczego gola. Piłkę uderzał głową Kacper Urbański, futbolówka nie zmierzała nawet w światło bramki, ale tor jej lotu zmienił jeszcze Kajetan Szmyt, co spowodowało, że Legia zdobyła gola kontaktowego. W kolejnych minutach Zagłębie umiejętnie ustawiło szyki defensywne i nie pozwalało Legii na zbyt wiele.
Następna klarowna okazja Wojskowych miała miejsce dopiero w 71. minucie meczu, kiedy to strzał Rajovicia z pięciu metrów został instynktownie obroniony przez Hładuna. W końcówce dobrą okazję na zrehabilitowanie się za bramkę samobójczą miał Szmyt, ale fatalnie przestrzelił. Wynik spotkania w szóstej minucie doliczonego czasu gry ustalił Jakub Sypek, który po asyście Lucicia skierował z bliska piłkę do siatki. Zagłębie zdobyło więc niezwykle ważne trzy punkty, natomiast Legia ma o czym myśleć przed następnymi meczami.
Lech Poznań – Pogoń Szczecin (2:2)
Początek meczu należał zdecydowanie do piłkarzy Lecha Poznań. Kolejorz przejął kontrolę nad wydarzeniami boiskowymi i w pierwszych 10 miniutach aż trzykrotnie uderzał na bramkę Cojocaru, jednak za każdym razem nieskutecznie. W 15. miniucie pierwszą groźną akcję przeprowadzili Portowcy. Musa Juwara zaatakował prawą stroną boiska i zagrał piłkę do Kamila Grosickiego. Futbolówka po rykoszecie trafiła pod nogi reprezentanta Polski, a ten sprytnym strzałem nie dał szans Bartoszowi Mrozkowi na skuteczną interwencję.
W 25. minucie mogło być już 2:0. Po zamieszaniu w polu karnym w czystej pozycji strzeleckiej znalazł się Mor N'Diaye, jednak gracz Pogoni tylko w sobie znany sposób nie znalazł drogi do siatki rywali. W 37. minucie mogło się to zemścić. Taofeek Ismhaeel zdecydował się na strzał z dystansu, jednak Cojocaru kapitalnie obronił uderzenie gracza Lecha. Rumun świetnie interweniowal także sześć minut później, kiedy to sparował na poprzeczkę groźne uderzenie Pablo Rodrigueza. Finalnie wynik do przerwy już się nie zmienił i obie ekipy zeszły od szatni z prowadzeniem Pogoni 1:0.
Druga połowa rozpoczęła się lepiej dla gospodarzy. Już jeden z pierwszych ich ataków zakończył się bowiem bramką. Mikael Ishak wykorzystał kapitalne podanie za plecy obrońców i z najbliższej odległości wpakował piłkę pod poprzeczkę bramki Cojocaru. W 60. minucie gola zdobył także Luis Palma, jednak analiza VAR wykazała, że w momencie podania zawodnik Lecha był na spalonym.
Na kolejną groźną okazję czekaliśmy aż do 83. minuty spotkania. Ishak uderzył bowiem groźnie z powietrza i piłka tylko o centymetry minęła światło bramki. Co się odwlecze, to nie uciecze. W 89. minucie spotkania prostopadłe podanie w pole karne zostało zaaderesowane do Leo Bengtssona, który celnym strzałem po ziemi pokonał Cojocaru, dając kibicom mnóstwo radości. I gdy wydawało się, że Lech po niezwykle trudnym spotkaniu wywalczy komplet punktów, Pogoń pokazała, że w piłce nożnej gra się do końca. W pierwszej minucie doliczonego czasu gry Paul Mukairu został całkowicie zlekceważony przez obrońców Lecha, co piłkarz Pogoni skrzętnie wykorzystał, pokonując Bartosza Mrozka precyzyjnym strzałem po ziemi. Finalnie mecz zakończył się więc remisem, który z perspektywy całego spotkania wydaje się być jak najbardziej sprawiedliwy.
Piast Gliwice – Lechia Gdańsk (1:2)
Pierwsza połowa przez większość czasu nie przyniosła wielu emocji. Obie drużyny co jakiś czas szukały swoich szans, ale robiły to bardzo nieporadnie. Groźne, ale niecelne strzały oddawali Tomas Bobcek po stronie Lechii i Leandro Sanca w drużynie gospodarzy. Nie brakowało za to rzutów rożnych, ale po nich też niewiele wynikało.
Sytuacja zmieniła się w 40. minucie, kiedy przed polem karnym faulowany był Camilo Mena. Do ustawionej piłki podszedł Ivan Zhelizko, który mocnym strzałem od słupka pokonał Frantiska Placha i otworzył wynik meczu.
Piast już pięć minut po rozpoczęciu drugiej połowy doprowadził do wyrównania. Sanca popędził lewą stroną, ograł obrońcę, wszedł w pole karne, tam na podanie czekał German Barkovsky, który precyzyjnym strzałem skierował piłkę do siatki i doprowadził do wyrównania.
W kolejnych minutach inicjatywę przejęła Lechia, ale mało z tego wychodziło, groźnie było natomiast, kiedy z akcjami wychodzili gospodarze, jednak również nie potrafili znaleźć drogi do siatki. W 76. minucie dobrą okazję mógł mieć Mena, ale jego strzał zza pola karnego trafił prosto w Placha.
W końcówce swoje świetne szanse mieli Barkovski, który przegrał rywalizację z Alexem Paulsenem, a następnie Bobcek, ale on nie zdołał dojść do świetnego podania. Lechia w ostatniej chwili wyprowadziła zabójczą kontrę, która dała im zwycięstwo, a bohaterem został Tomas Bobcek, który pokonał Placha. Sędzia Frankowski już nawet nie pozwolił wznowić gry.
Dzięki temu zwycięstwu Gdańszczanie opuszczają ostatnie miejsce, a Piast właśnie ląduje na dnie tabeli.