GKS Katowice - Piast Gliwice (1:3)
Zanim GKS zdążył się rozpędzić, już musiał grać bez Mateusza Kowalczyka, który zszedł z urazem żeber po kilku minutach. Z bólu zwijał się też Bartosz Nowak, na szczęście on był w stanie grać dalej. Ale grali głównie przyjezdni – Piast miewał piłkę rzadziej, za to szybciej transportował ją na połowę rywala. To dało efekt w 23. minucie, gdy wrzut Patryka Dziczka z autu dotarł na nogę Igora Drapińskiego, który z pierwszej piłki oddał nieoczekiwany strzał i pokonał Strączka. Gospodarze wydawali się zaskoczeni obrotem spraw, który stał się jeszcze gorszy niecałe trzy minuty później. Jirka uderzał w polu karnym, a próbujący wybić piłkę Lukas Klemenz wpakował ją do własnej bramki.
Gra nie układała się piłkarzom GieKSy, a rozwiązania szukali w długich piłkach do przodu. Blisko gola kontaktowego był Borja Galan w 38. minucie, gdy posłał główkę obok słupka po rzucie wolnym. Moment później to Hiszpan był ostatnim obrońcą przy kolejnym ataku Jirki, ale więcej przed przerwą działo się pod bramką gości: w 40. minucie Jesse Bosch posłał kąśliwe uderzenie z dystansu, które Plach zgasił. Jeszcze w 44. sędzia Raczkowski wskazał na 11. metr po upadku Zrelaka, jednak wizyta przed monitorem skłoniła go do zmiany zdania. Do przerwy GieKSa nie miała nic.
Frustracja gospodarzy tylko rosła po przerwie, gdy znów uważali, że należał im się rzut karny w 63. minucie. Chwilę później Illa Szkuryn wyszedł sam na sam i nie zdołał pokonać Placha, a do tego spalił. Znacznie lepiej wyglądała próba Dziczka minutę później, odbita przez Strączka. Co nie udało się jemu, to zrobił Erik Jirka kompletnie niekryty na prawej flance. Znalazł go Barkouski, dla którego to pierwsza asysta. Jirka próbował skopiować taką samą akcję w 81. minucie, tym razem Strączek dał radę. Tak grający Piast był jak przeciwieństwo zespołu z początku sezonu, któremu nic nie wychodziło. Dopiero w 90. minucie gospodarze zdołali zdobyć choć honorowe trafienie: Lukas Klemenz uderzył z pierwszej po rozegraniu rzutu rożnego. Na więcej czasu jednak nie wystarczyło.

Motor Lublin - Wisła Płock (1:1)
Szukająca powrotu na szczyt tabeli, Wisła Płock rozpoczęła wyjątkowo blado w Lublinie, oddając kontrolę gospodarzom od pierwszych fragmentów. Kara za bierność przyszła szybko, ponieważ Fabio Ronaldo otworzył wynik już po czterech minutach. Po świetnej wrzutce Stolarskiego z prawej Karol Czubak uderzył w słupek, ale Ronaldo dobił już bez żadnego problemu.
Czubak był bardzo bliski poprawki w 10. minucie, gdy tylko ofiarność Lecoeuche’a uratowała Wisłę przed groźnym strzałem. Trzy minuty później ratunku wydawało się już nie być. Tavares wybił piłkę na tyle niefortunnie, że ta spadała przed samą bramkę i Czubak głową pomógł jej wpaść za linię. Sam jednak nie upilnował linii spalonego i VAR uratował Nafciarzy. Gdy Edmundsson w 27. minucie zagrał piłkę ręką, już nawet sygnał z wozu nie przyszedł z pomocą, Bartosz Wolski położył piłkę na 11. metrze. Uderzył lekko, Leszczyński wyczuł i było tylko 1:0.
Dopiero przed samą przerwą goście pokazali cokolwiek godnego uwagi, kiedy Najemski blokował strzał Marcina Kamińskiego, a Dani Pacheco posłał piłkę przy słupku na aut. Zresztą, jeszcze przed przerwą Luberecki mógł zapewnić podwojenie prowadzenia Motorowi: dograł idealnie do Ronaldo, lecz ten skiksował przy strzale, a piłka wstydliwie wyczołgała się na aut. Trzy zmiany w szatni nie podniosły jakości gry Wisły. Co prawda znacznie częściej gościli pod bramką Motoru, ale bardziej dzięki zdjęciu nogi z gazu przez gospodarzy.
Lublinianie starali się ostudzić mecz, by utrzymać minimalną przewagę. Ale taktyka nie wypaliła – po stałym fragmencie Wisła wyrównała w 77. minucie za sprawą główki Edmundssona i upadku Ivana Brkicia, który nie zdążył z próbą interwencji. Motor musiał wziąć się do pracy i w 83. minucie Czubak posłał przed bramkę znakomitą piłkę. Scalet dołożył nogę, jednak futbolówka poleciała obok bramki. Dopiero rzut wolny z 90. minuty dał oddech. Co prawda strzał Czubaka Leszczyński jeszcze zgasił tułowiem, ale wtedy do dobitki doszedł Scalet i wepchnął piłkę za linię! Trybuny szalały z radości, ale VAR pozwolił dostrzec faul w ataku i gola nie było.

Lechia Gdańsk - Widzew Łódź (2:1)
Jak przyznał w przerwie Mateusz Żyro, planem Widzewa na mecz w Trójmieście była dominacja od pierwszych minut. Zaczęło się nawet nieźle, po pięciu minutach Juljan Shehu wysłał pierwszy sygnał strzałem tuż przy słupku. Szybko jednak proporcje się zmieniły i to Lechia była zdecydowanie bliżej objęcia pełnej kontroli nad meczem. Nacisk pozwolił Kacprowi Sezonienko oddać pierwsze celne uderzenie w 13. minucie, ale Veljko Ilić był czujny.
Po okresie ogromnej przewagi Lechii powinien wpaść gol na 1:0 dla Widzewa. Visus doskonale dostrzegł Baenę wychodzącego prawym skrzydłem, ten przelobował wychodzącego Weiraucha. Przy próbie wybicia piłki potknął się Rodin, ale również Hiszpan skiksował na ostatnim metrze przed bramką i nie zdołał dobić piłki. Matus Vojtko wykopał ją z linii bramkowej, ratując Lechię. Do przerwy utrzymał się impas, ale bramka dla Widzewa ostatecznie padła. W 50. minucie Shehu środkiem wypuścił Sebastiana Bergiera, który wyczekał i huknął pod poprzeczkę poza zasięgiem Weiraucha. Mógł zresztą zaliczyć dublet już pięć minut później, tym razem piłkę posłał blisko słupka.
Stracony gol podziałał na Lechię mobilizująco, a strata gości na własnej połowie pomogła przeprowadzić akcję, po której udało się wyrównać. Perfekcyjne dośrodkowanie Kacpra Sezonienki znalazło Tomasa Bobcka w 59. minucie, a ten zignorował trzech obrońców i precyzyjnym dostawieniem nogi dał remis. Lechia powinna była prowadzić, zamykając rywali w ich tercji na długie minuty. Sam Bobcek uderzał dwukrotnie w kolejnych minutach, a Lechię z uderzenia wybili dopiero jej kibice, zadymieniem powodując długą przerwę w grze.
Mecz nieco przygasł, zanim udało się odbudować impet piłkarzom Lechii. Warto było poczekać, ponieważ gdańszczanie dokończyli swój triumfalny powrót po drugim trafieniu Bobcka w 90+6. minucie! Tym razem Camilo Mena wrzucił mu piłkę na głowę, a ten z najwyższą łatwością dał zwycięstwo i został najlepszym strzelcem Ekstraklasy. Lechia pozostaje w strefie spadkowej, ale gdyby nie karne punkty, byłaby już w górnej połowie tabeli. A Widzew? Ma tylko punkt z trzech ostatnich meczów ligowych.

