Lech Poznań - Korona Kielce (2:0)
Gole Ali Golizadeha i Mikaela Ishaka oraz dwie kapitalne asysty Patrika Walemarka zapewniły Lechowi komplet punktów. Spotkanie obejrzało ponad 37 tysięcy kibiców, co jest jednym z najlepszych wyników frekwencyjnych w tym sezonie.
Trener gospodarzy Niels Frederiksen zaskoczył składem - w wyjściowej "11" znalazło się aż czterech młodzieżowców. O ile obecność Michała Gurgula i Antoniego Kozubala nie była niespodzianką, tak pojawienie się obrońcy Wojciecha Mońki i skrzydłowego Kornela Lismana już tak. Ci dwaj ostatni w tym sezonie rozegrali łącznie zaledwie 136 minut w ekstraklasie.
Trener przyjezdnych Jacek Zieliński nie eksperymentował ze składem swojej drużyny, ale ustawił ją bardzo ofensywnie - 3-4-3.
Lechici chcieli szybko narzucić swój styl gry i w pierwszych fragmentach uzyskali przewagę, lecz nie potrafili jednak wykreować dogodnych sytuacji. Defensywę kielczan absorbował walczący o koronę króla strzelców Ishak, który otrzymał świetne podanie od Filipa Jagiełły, jednak źle przyjął piłkę i Rafał Mamla zażegnał niebezpieczeństwo. Podopieczni Zielińskiego odpowiedzieli ładną akcją Mariusza Fornalczyka, który zagrał do Pedro Nuno, te jednak uderzył wysoko nad bramką. W kolejnej akcji znów Fornalczyk podał do Nuno, który znów przymierzył niezbyt precyzyjnie.
Poznaniacy przez pół godziny nie mieli pomysłu na sforsowanie solidnej defensywy przeciwnika. Wystarczył jednak mały błąd Korony, a Irańczyk Golizadeh po wymianie piłki "na jeden kontakt" z Walemarkiem trafił do siatki.
"Kolejorz" usatysfakcjonowany prowadzeniem nie forsował tempa, ale też nie na wiele pozwalał kielczanom.
Po zmianie stron goście większą liczbą zawodników atakowali bramkę Bartosza Mrozka, ale to stwarzało gospodarzom okazje do kontrataków. Bardzo aktywnie drugą połowę rozpoczął Walemark, który w rundzie wiosennej w Kielcach zanotował hat-tricka. Szwed z dystansu minimalnie przestrzelił, a w kolejnej próbie trafił w słupek.
Ostanie 20 minut spotkania było prowadzone w szybkim tempie, a Lech też szukał okazji, by podwyższyć wynik. Bliski tego był Danel Hakans, który mógł sam mógł finalizować sytuację jeden na jeden z Mamlą. Fin próbował podawać do Ishaka, ale po rykoszecie piłkę sprzed linii bramkowej wybił Pau Resta.
W 80. minucie ponownie Fornalczyk dał się we znaki poznańskiej defensywie. Po jego strza
le zrobiło się nieco zamieszania w polu karnym, lecz ostatecznie poznaniacy wyjaśnili sytuację.
Trzy minuty później Lech prowadzi już 2:0. Ishak otrzymał dalekie podanie od Walemarka i w sytuacji sam na sam nie dał szans Mamli. Tym samym zanotował 16. trafienie w rozgrywkach. Kielczanie nie rezygnowali ze zdobycia choćby honorowego gola, ale strzał Miłosza Strzebońskiego z niemałym trudem na rzut rożny wybił golkiper gospodarzy.
Po meczu powiedzieli:
Niels Frederiksen (trener Lecha): "To było bardzo cenne zwycięstwo i dobry mecz w naszym wykonaniu. Jak wiadomo, w ostatnim czasie zmagaliśmy się z różnego rodzaju kłopotami, a ostatnio przytrafiły nam się urazy, kontuzje i choroby. Dlatego też postanowiliśmy wstawić do składu kilku młodych zawodników, i myślę, że ta dwójka (Wojciech Mońka i Kornel Lisman - PAP) spisała się kapitalnie, podobnie jak pozostali gracze. Zagraliśmy na wysokim poziomie i zasłużyliśmy na zwycięstwo. Mam ogromny szacunek dla całej drużyny za postawę i zaangażowanie.
- Chciałem dziś zobaczyć mentalność i charakter. Pewność siebie w piłce jest bardzo ważna, po porażkach ona spada, dlatego dziś bardzo chcieliśmy wygrać mentalnością oraz charakterem. Co do zderzenia Mrozka i Pięczka, to był to pojedynek, w którym Bartek był po prostu szybszy i pierwszy dotknął piłkę. Można dyskutować na temat impetu, z jakim wpadł na zawodnika rywali, ale moim zdaniem nie powinno być karnego".

Jacek Zieliński (trener Korony): "Postawiliśmy się mocno Lechowi i zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by osiągnąć korzystny wynik. Nie wykorzystaliśmy swoich sytuacji. Do tego doszła, moim zdaniem, kontrowersyjna sytuacja z faulem Mrozka na Pięczku, która mogła podnieść tę poprzeczkę Lechowi. Jeśli to prawda, że sędziowie z VAR nie zareagowali na tę sytuację, to jest to kompromitacji tych arbitrów. Chłopak ma złamane żebra, jedzie do szpitala, a tu wszyscy udają, że nic się nie stało. Mogą mieć karę i nie będę się tym przejmował, ale czasami trzeba uderzyć pięścią w stół i powiedzieć, że ludzie na VAR nieraz się kompromitują. Takich rzeczy się nie robi. Ja nie mówię, że ta sytuacja mogła odmienić losy meczu, bo karnego trzeba jeszcze strzelić itd., ale skala trudności dla Lecha mogłaby być znacznie większa.
- Lech ma tak szeroką kadrę, dlatego pojawienie się Mońki, czy Lismana w pierwszym składzie nie było dla mnie jakimś zaskoczeniem. Graliśmy przeciwko nim w Pucharze Polski (Korona wyeliminowała rezerwy Lecha - red.). To był cały czas mocny Lecha, natomiast takie +zamieszanie w akwarium+ na pewno pomogło poznańskiej drużynie".
Śląsk Wrocław - Motor Lublin (1:1)
Chociaż Motor grał na wyjeździe, wcale nie zamierzał oddawać inicjatywy, ale śmiało od pierwszych chwil ruszył do przodu. Efekt bramkowy mógł szybko przyjść, bo po niespełna 180 sekundach, lecz piłka po strzale Michała Króla wylądowała tylko na poprzeczce.
Śląsk nie dał się zepchnąć do głębokiej defensywy, ale był cofnięty i szukał szans w kontratakach. Akcjom wrocławian długo jednak brakowało dokładności i długo pod bramką gości nic się nie działo. Jak już się jednak zadziało, to od razu było groźnie. Najpierw Piotr Samiec-Talar z pola karnego trafił w Kacpra Rosę, a dobitka Petra Schwarza została zablokowana.
Z jednej strony mecz mógł się podobać, bo był toczony w szybkim tempie, ale z drugiej brakowało konkretów. Wynikało to przede wszystkim z tego, że obie ekipy w ostatniej fazie swoich akcji miały problem z dokładnością.
Tak też wydawało się, że będzie, kiedy po szybkiej akcji Samiec-Talar przerzucił piłkę w pole karne do Arnau Ortiza. Ten jednak zdołał sięgnąć piłki i ta, lobując bramkarza Motoru, wpadła do siatki. Tajemnicą Hiszpana pozostaje, czy chciał strzelać, czy dogrywać.
Chwilę później Ortiz mógł drugi raz wpisać się na listę strzelców. Po kolejnej szybkiej akcji znalazł się w polu karnym, ale uderzył tak, że piłka poleciała w kierunku linii bocznej.
Motor przetrzymał napór gospodarzy i później obraz gry wrócił do tego, co było wcześniej. Goście byli częściej przy piłce, ale to wypady Śląska były groźniejsze. Lublinianie jednak też mieli świetną okazję, kiedy tuż przed przerwą w pole karne wpadł Bradly Van Hoeven, ale jego strzał ofiarnie zablokował Jehor Macenko.
Po zmianie stron kibice oglądali podobne widowisko jak wcześniej: Motor był częściej przy piłce, starał się atakować, a Śląsk starał się nie cofać za bardzo i kontratakować. Oba zespoły mogły mieć sytuacje, ale nadal brakowało dokładności w końcowej fazie akcji.
Z czasem przewaga gości rosła, a Śląsk coraz bardziej się cofał. Gol wisiał w powietrzu i w końcu padł. Po dośrodkowaniu z prawej strony w zamieszaniu w polu karnym piłka spadła pod nogi Mbaye N’Diaye, który z bliska trafił do siatki.
Chwilę później gospodarze ponowne mogli prowadzić. Burak Ince ładnie przymierzył z pola karnego, ale równie ładną paradą popisał się Rosa i nadal był remis.
Taki wynik był sygnałem dla gospodarzy do odważniejszych ataków w ostatnich minutach, ale piłkę meczową mieli przyjezdni. Po kontrataku N’Diaye dograł w pole karne, ale piłka po strzale wślizgiem Piotra Ceglarza minęła bramkę.
Motor zremisował i zrealizował przedsezonowy cel, bo ma już 40 punktów na koncie. Śląsk pozostaje ostatni w tabeli z trzema punktami straty do miejsca dającego utrzymanie w ekstraklasie.
Po meczu powiedzieli:
Mateusz Stolarski (trener Motoru Lublin): "Na pewno remis na wyjeździe, kiedy przegrywasz 0:1, trzeba szanować. Przy stanie 1:1 mieliśmy jeszcze sytuację na 2:1 i była to sytuacja klarowna. To jednak było za mało, aby wygrać. Szanujemy ten punkt, ale nie jesteśmy z tego zadowoleni, bo powinniśmy dzisiaj wygrać. Powinniśmy trochę więcej biegać za linię obrony Śląska, bo z tego brały się nasze sytuacje. Straciliśmy gola, to się zdarza, ale straciliśmy go za łatwo. Nie w tym jest jednak problem. Problem w tym że przegrywamy 0:1 i na 10 minut nas odcina. Skoro wcześniej kontrolowaliśmy mecz, to powrót do gry po stracie gola nie może trwać aż tak dużo. Tak Śląsk wyżej podszedł, był agresywny, miał odbiory, ale mu nie powinniśmy do tego dopuścić. Mamy 40 punktów, cel przedsezonowy wykonany, ale skoro chcemy być wyżej w tabeli, musimy takie mecze wygrywać i w kolejnych meczach musimy odzyskać te punkty, które dzisiaj straciliśmy. Mamy cel osiągnięty, ale nic się w naszej grze nie zmieni. Często się mówi, że w takim wypadku rozpoczyna się przygotowania do kolejnego sezonu, ale w naszym wypadku tak nie będzie.
- Na koniec chciałbym podziękować kibicom, którzy stworzyli niesamowitą atmosferę i widać było, że dla nich to wyjątkowy mecz. Już jak wczoraj przyjechaliśmy do hotelu, to zostaliśmy przywitani przez kibiców z Lublina, ale też Wrocławia. Później na spacerze z całą drużyną byliśmy pozdrawiani, co było bardzo miłe. Dzisiaj natomiast na trybunach ponad 26 tysięcy kibiców, chociaż Śląsk zajmuje ostatnie miejsce w tabeli, co pokazuje potencjał i głód piłki nożnej we Wrocławiu. Szacunek dla kibiców i jeszcze raz dziękuję za tę świetną atmosferę".

Ante Simundza (trener Śląska Wrocław): "Przede wszystkim to było dla mnie nowe doświadczenie ze względu na przyjacielską atmosferę na trybunach. Kibice obu zespołów są zaprzyjaźnieni i nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś podobnego. To było wyjątkowe.
- Zdobyliśmy jeden punkt i brakuje nam trzech punktów do miejsca, w którym chcielibyśmy być. Z tej strony jestem usatysfakcjonowany. Nie jestem natomiast usatysfakcjonowany z naszej gry. Jeżeli mam być szczery to trochę się tego spodziewałem i oczekiwałem. Dlaczego? W poprzednim tygodniu było dużo emocji, ale ciężko jest utrzymać poziom, jaki zaprezentowaliśmy w meczu z Lechem Poznań. To był nasz czwarty mecz bez porażki i to cieszy. Potrafimy grać jednak zdecydowanie lepiej niż to pokazaliśmy dzisiaj. Na odpowiednio agresywnym poziomie zagraliśmy dopiero po zdobyciu gola. To było jednak zaledwie z dziesięć minut. W drugiej połowie zagraliśmy bardziej drużynowo niż w pierwszej połowie, ale to niw wystarczyło do wygrania".
Radomiak Radom - Zagłębie Lubin (0:1)
Radomiak przystąpił do tego meczu podbudowany serią trzech kolejnych zwycięstw, w tym wygraną w poprzedniej kolejce w prestiżowym starciu z Koroną Kielce. Z kolei Zagłębie w sześciu ostatnich spotkaniach wywalczyło tylko jeden punkt i wylądowało w strefie spadkowej.
Trener gości Leszek Ojrzyński dokonał czterech zmian w składzie w porównaniu z przegranym ostatnio meczem z Rakowem Częstochowa. Miejsce w wyjściowej jedenastce odzyskali m.in. obrońca Igor Orlikowski i napastnik Dawid Kurminowski.
To właśnie ten drugi był w 25. minucie bliski wpisania się na listę strzelców. Zawodnik Zagłębia minął już Macieja Kikolskiego, lecz posłał piłkę w boczną siatkę.
Znacznie lepszy strzał pięć minut później oddał Orlikowski. 19-letni stoper gości popisał się skuteczną główką, po dośrodkowaniu Damiana Dąbrowskiego z rzutu rożnego. Był to jego drugi gol w ekstraklasie. Z kolei Radomiak podtrzymał serię, że w każdym tegorocznym meczu jako pierwszy traci bramkę.
Gospodarze powinni wyrównać w 36. minucie. Rafał Wolski zagrał w pole karne z rzutu wolnego, ale Renat Dadasov nie trafił w bramkę oddając strzał głową z kilku metrów.
W drugiej połowie grę utrudniał bardzo silny wiatr i śnieg. W 49. minucie kibice byli świadkami niecodziennej sytuacji. Jan Grzesik wrzucił z autu piłkę tak mocno, że wpadła do bramki. Trafienie to oczywiście nie mogło być uznane, gdyż w ten sposób nie można zdobywać bramek.
W 59. minucie arbiter odesłał piłkarzy do szatni, gdyż śnieg zasypał linie i odpowiednie służby musiały namalować je na nowo w pomarańczowym kolorze. Usunięto także śnieg z murawy. Przerwa trwała ponad pół godziny. Kibicom puszczono z głośników świąteczną piosenkę "Merry Christmas Everyone".
Tuż po wznowieniu gry Alex Ławniczak sprytnym strzałem skierował piłkę do siatki, ale po interwencji arbitra VAR i obejrzeniu sytuacji na monitorze Tomasz Kwiatkowski nie uznał tego trafienia, gdyż znajdujący się na pozycji spalonej Josip Corluka utrudnił interwencję bramkarzowi Radomiaka.
Gospodarze częściej atakowali, ale mieli problemy z wypracowaniem dobrej okazji bramkowej. Za to w 86. minucie Orlikowski był bliski swojego drugiego trafienia. Jego strzał z kilku metrów zdołał jednak zablokować Kamil Pestka.
Lubinianie w ostatnich minutach obronili prowadzenie i mogli świętować pierwsze zwycięstwo pod kierunkiem trenera Ojrzyńskiego. Zagłębie to wyjątkowo niewdzięczny rywal dla Radomiaka, który przegrał z tym zespołem wszystkie cztery mecze na poziomie ekstraklasy na swoim stadionie.
Po meczu powiedzieli:
Leszek Ojrzyński (trener KGHM Zagłębie Lubin): "Przede wszystkim gratulacje dla chłopaków, których widzieliśmy na boisku, ale nie tylko. Ci, którzy zostali w Lubinie też się do tego przyczynili, bo było widać energię w zespole. Sytuacja w tabeli nie jest zadowalająca, ale musimy zachować zimną krew i przyjechaliśmy tutaj wygrać. To nam się udało. Była walka, śnieżyca, przerwa w grze, mocny wiatr, aura często się zmieniała. Zdobyliśmy bramkę po stałym fragmencie gry, nad czym dłużej ostatnio pracowaliśmy. Były momenty po rzutach z autu czy stałych fragmentach, gdy trochę kotłowało się w naszym polu karnym, ale byliśmy czujni. W drugiej połowie strzeliliśmy gola, lecz był spalony. Byliśmy skoncentrowani i ofiarni".

Joao Henriques (trener Radomiaka Radom): "Jeżeli nie wejdziemy na odpowiedni poziom jako zespół, to będziemy przegrywać. Pierwsza połowa była zła. W drugiej części, po przerwie z powodu opadów śniegu mieliśmy sytuacje, ale nasza drużyna musi walczyć w pojedynkach i mieć jakość, a tych elementów dziś zabrakło. Nie był to nasz dobry mecz. Rozmawialiśmy w tygodniu, że topowe zespoły muszą wygrywać, a dziś pokazaliśmy, że nie jesteśmy jeszcze na najwyższym poziomie. Zamierzamy kontynuować pracę i wrócić do zwycięskiej passy. Od początku mówiliśmy, że naszym najważniejszym celem jest utrzymanie. To była dobra lekcja dla nas, wyciągniemy wnioski".