Przez lata był kochany i nienawidzony w zbliżonym stopniu, nie tak dawno przez klub przetaczały się kibicowskie protesty przeciwko niemu. Teraz Daniel Levy nie jest już prezesem Tottenhamu. Klub z północnego Londynu wydał specjalny komunikat w tej sprawie w czwartek przed 19:00 polskiego czasu. Jednocześnie klub zastrzega, że struktura własnościowa pozostaje bez zmian.
Według treści oświadczenia, opuszczenie stanowiska było decyzją samego Levy’ego, a jego miejsce u steru obejmie zatrudniony w marcu Peter Charrington. Wcześniej był dyrektorem, teraz ma pełnić funkcję prezesa niewykonawczego. Charrington udzielił klubowym mediom krótkiego komentarza: "Jestem bardzo zaszczycony, że zostaję prezesem niewykonawczym tego wyjątkowego klubu i, w imieniu zarządu, chciałbym podziękować Danielowi i jego rodzinie za poświęcenie i wierność klubowi przez tak wiele lat".
Jak zaznaczył Charrington, to początek nowej ery w zarządzaniu klubem. Mowa m.in. o zmianach na kluczowych stanowiskach w minionych miesiącach. Vinai Venkatesham został nowym CEO w kwietniu, Thomas Frank trenerem męskiej drużyny w czerwcu, zaś kobiecy zespół Tottenhamu objął Martin Ho.
Przypomnijmy, że Daniel Levy wszedł do zarządu Tottenhamu z końcem XX wieku, w grudniu 2000. Prezesem został nieco później. Ponieważ nie zaszły zmiany w akcjonariacie, 63-latek pozostaje jednym z kluczowych udziałowców klubu z północy Londynu za pośrednictwem funduszu ENIS.
Z jednej strony okres z Levym u steru to czas powrotu Tottenhamu do gry o miano jednego z największych klubów w Anglii. Z drugiej – na boisku nie udało się tego w pełni potwierdzić (mimo gry w Europie w 18 sezonach pod zarządem Levy’ego) i dopiero niedawny triumf w Lidze Europy osłodził kibicom długie oczekiwanie na trofea. Udało się też zbudować supernowoczesny stadion, ale krytycy przypominają, że inwestycje nie miały należytego zabezpieczenia. W efekcie klub ma dziś ponad 770 mln funtów (ok. 3,8 mld zł) długów.