Nie ma między tymi zespołami meczów o nic, zwłaszcza w półfinale Pucharu Króla. Po porażce w pierwszym meczu na Bernabeu Real miał do udowodnienia dużo. Wygrana nad faworyzowaną Blaugraną mogłaby ukrócić spekulacje o zwolnieniu Carlo Ancelottiego i byłaby pocieszeniem w obliczu utraty prymatu w LaLidze. Zwłaszcza przy nominalnie słabszej Osasunie czekającej już w finale.
Dodatkowo zapowiadała się szczególnie ciekawa rywalizacja pomiędzy "dziewiątkami" każdego z klubów. W końcu Robert Lewandowski i Karim Benzema strzelili zaledwie kilka dni wcześniej pięć bramek, przełamując się po długim okresie bez gola.
Zgodnie z oczekiwaniami, to Barcelona wyglądała drapieżniej w pierwszym kwadransie, na co Królewscy byli jednak gotowi. Oba strzały wypracowane w polu karnym Realu zostały skutecznie zablokowane. Real w odpowiedzi – po stracie Lewandowskiego, niestety – był bardzo blisko gola po kontrze w 12. minucie. Do strzału brakło jednak centymetrów.
Poza emocjami czysto sportowymi sporo było tych bardziej negatywnych, co zaowocowało czterema żółtymi kartkami już w pierwszej półgodzinie. Dostało je dwóch "pewniaków" w każdej z drużyn (Gavi i Vinicius Jr.), a znając ich temperament... czerwona kartka przed końcem spotkania nie była wykluczona. Za to pewniacy do strzelania bramek byli nieźle neutralizowani przez każdą z defensyw. I Robert Lewandowski, i Karim Benzema długo nie mogli dojść do dobrej sytuacji.
Moment przełamania przyszedł dopiero po upłynięciu 45. minuty. Efektowna akcja pod bramką Realu skończyła się strzałem Lewego i nie gorszą paradą Courtois. Piłka nie wpadła, a w odpowiedzi Real wyprowadził kolejną już kontrę, w końcu skuteczną. Strzelał Vinicius, piłkę przed linią próbował jeszcze zatrzymać Balde, a już z linii wpychał do środka Benzema.
O ile w pierwszej połowie trybuny pulsowały przez cały czas, zdecydowanie mocniej niż żyje Camp Nou na co dzień, o tyle druga zaczęła się od kolejnego ciosu Realu. Doświadczony duet Modrić-Benzema nie dał szans Ter Stegenowi w 50. minucie i teraz to Merengues byli górą w dwumeczu, a gospodarze musieli odrabiać straty. Ruszyli błyskawicznie, zmuszając Courtois do interwencji zaledwie moment po stracie gola. Chwilę później Araujo nieznacznie przestrzelił po oszukaniu obrony Realu.
I, jeśli wydawało się, że Barca zdoła złapać kontakt, to pozbawił ją tego Franck Kessie jeszcze przed godziną gry. Po jego niepotrzebnym faulu na Viniciusie sędzia odgwizdał karnego, a Benzema bez najmniejszego problemu go wyegzekwował. Francuz zaliczył już 15. gola przeciwko Barcelonie, przechodząc do historii jako trzeci najskuteczniejszy zawodnik Realu.
Ogłuszeni gospodarze byli bezradni, gdy sekundy później na ich bramkę szła kolejna akcja. Rodrygo był bliski wepchnięcia piłki do bramki wślizgiem, brakło niewiele. Blaugrana po wprowadzeniu zmian stanęła ponownie na nogi, ale powrót do realizacji przy 0:3 z Realem to piłkarski Mount Everest, nawet dla Dumy Katalonii.
Tym bardziej, że Real mógł pozwolić sobie na wstrzymywanie gry i wybijanie rywali z rytmu, a Barcelona bez De Jonga miała problem z budowaniem przewagi choćby w posiadaniu piłki. O ile w pierwszej połowie Barca dominowała, o tyle w drugiej to Real z piłką czuł się lepiej. To właśnie Królewscy strzelali dalej. Drugi hat-trick z rzędu zanotował na mniej niż 10 minut przed końcem Benzema, który zrównał się tym samym z Ferencem Puskasem jako drugi zawodnik w historii z hat-trickiem na Camp Nou.
Z Dumy Katalonii przed końcem meczu został już tylko przydomek, w grze dumy brakowało. W ostatnich minutach gospodarze byli bezsilni i wyczekiwali końca meczu bardziej niż walczyli choćby o honorowego gola. Sędzia nie przedłużał ich męki ponad 93 przewidziane minuty, potwierdzając nieuniknione. W finale zmierzą się Real Madryt i Osasuna Pampeluna.
