Pierwszym meczem niedzieli w Serie A był pojedynek Juventusu z Empoli. W dwóch ostatnich meczach tych zespołów dochodziło do podziału punktów, a goli padało niewiele. Tę tendencję Empoli chciało bardzo szybko przełamać, ruszając odważnie od pierwszych momentów.
Sprawdź szczegóły meczu Juventus - Empoli

Odważne podejście przyniosło błyskawiczne owoce, gdy po trzech minutach rzut rożny na trzeciego gola w karierze zamienił Mattia Di Sciglio. Bardzo niska główka okazała się zbyt jadowita, by Di Gregorio ją zatrzymał.
Gol nie był przypadkiem, przez ponad kwadrans Juventus grał tak, jakby w Turynie dzień wcześniej odbyła się zakrapiana impreza. Dopiero uderzenie Nico Gonzaleza w poprzeczkę w 24. minucie okazało się sygnałem do ataku. Stara Dama wyraźnie przejęła inicjatywę, tyle że do przerwy nie udało się nic z tego wypracować.
Sytuacja zmieniła się diametralnie w drugiej odsłonie. My ostrzyliśmy sobie zęby na powrót Szymona Żurkowskiego (od 49. minuty), nawet jeśli był wymuszony urazem Anjorina. Tymczasem kluczowa okazała się druga kontuzja przyjezdnych – po zejściu Ardiana Ismajliego w 59. minucie Empoli wypuściło mecz z rąk.
W ciągu zaledwie czterech minut dublet skompletował Randal Kolo Muani. Najpierw otrzymał piłkę z własnej połowy, pognał lewą stroną do końca i z bliska oszukał Vasqueza Llacha, wybierając ciasny róg bramki. Po chwili drugie trafienie zaliczył już zupełnie przypadkowo, bo to Timothy Weah obił go próbą strzału, ale rykoszet okazał się bezbłędny i dał prowadzenie.
Stara Dama mogła odetchnąć z ulgą, a zadanie stało się jeszcze prostsze, gdy za drugą żółtą kartkę z boiska wyleciał Youssef Maleh. Wpuszczony w drugiej połowie Dusan Vlahović wydawał się podrażniony skutecznością Kolo Muaniego i w 90. minucie zachował się skrajnie samolubnie. Sam odebrał piłkę, sam poszedł z nią mimo asekuracji, ale trudno mieć mu to za złe: skończył potężnym strzałem pod poprzeczkę na 3:1.
Mecz był rozstrzygnięty, ale nie zakończony. Na pokonane już Empoli rzucił się jeszcze Francisco Conceicao, który w doliczonym czasie dołożył czwartą bramkę. I mało kto już pamiętał koszmarny początek meczu czy fakt wygwizdania drużyny schodzącej na przerwę.
