Gdy mowa o katalońsko-madryckim pojedynku w LaLiga, mało kto ma pewnie myśli o starciu Girony z Rayo Vallecano. A jednak dla drugiej z tych drużyn gra toczyła się o najwyższe cele – mniejszy klub ze stolicy rywalizuje o miejsce w europejskich pucharach. Miał zresztą świetny bilans przeciwko Gironie, z jedną tylko porażką w sześciu ostatnich meczach.
Dlatego, gdy po 71 sekundach Rayo Vallecano prowadziło w Katalonii 1:0, wszystko wydawało się zmierzać ku wygranej gości. Co prawda Sergio Camello piłkę dostał przypadkiem od obrońcy, ale i takie prezenty trzeba umieć wykorzystać.
Gospodarzom nie można było odmówić woli walki, a jednak brakowało sporo, by wyrównać. Czego Girona nie mogła zrobić sama, tam pomogli przyjezdni. Po półgodzinie gry Iván Martín został sfaulowany w polu karnym, a Valentín Castellanos bezbłędnie trafił z karnego.
Po zmianie stron to właśnie Castellanos polował na kolejnego – swojego piątego w sezonie – gola, ale w 53. minucie doskonale powstrzymał go stojący w bramce Rayo Stole Dimitrievski. Po drugiej stronie boiska nawet najlepsze umiejętności bramkarskie nie uratowały bramkarza Girony. Isi Palazón idealnie przymierzył w lewy górny róg i piłka po słupku wśliznęła się do bramki.
Po godzinie gry było więc 2:1 dla przyjezdnych, a w 66. minucie mogło być jeszcze więcej, gdyby nie doskonała parada Gazzanigi wypychająca strzał Lópeza nad poprzeczkę. Niecałe 10 minut później sędzia odgwizdał drugiego karnego dla gospodarzy, a wynik meczu pewnym strzałem wyrównał świeżo wpuszczony Samuel Sáiz.
Rywalizacja w końcówce była zacięta i to fani Girony wychodzili ze stadionu rozczarowani. Ich zespół strzelił bowiem trzecią bramkę w 7. minucie doliczonego czasu gry, jednak arbiter uznał, że Stuani był na spalonym.
Remis w ostatnim meczu roku nie daje pełni satysfakcji nikomu. Rayo nie załapało się nawet na chwilowy awans do strefy pucharowej i zostało na 7. miejscu tabeli. Girona z kolei nie przegrała już piątego spotkania z rzędu, a mimo to wisi tylko sześć oczek nad strefą spadkową.