Po odejściu trenera Jerzego Brzęczka nie do końca wiadomo, jakiej Wisły należy się spodziewać na boisku. Tydzień temu w Sosnowcu udało się strzelić dwa gole pomimo początkowego prowadzenia gospodarzy. Dwa tygodnie temu była strzelanina na remis z Podbeskidziem, a jeszcze wcześniej 0-0 z Niecieczą. Górnik Łęczna jest obecnie równie nieprzewidywalny, ale wiadomo, że urywa punkty wyżej notowanym drużynom.
Można odnieść wrażenie, że na Stadionie Henryka Reymana obie drużyny też próbowały się najpierw "przeczytać". Kiedy jednak Górnik w pierwszej poważnej akcji (15. minuta) zdobył gola, czas na zachowawczość się skończył. Zwłaszcza że bramka padła jak na treningu – po wrzucie z autu Zbozienia przedłużył Biernat, a strzelił Grzeszczyk.
Wisła nie tyle przestała się krygować, co ruszyła szturmem na bramkę Górnika. Gdy tylko któryś z zawodników z Krakowa miał piłkę w polu karnym – szybko szukał strzału. Wysiłki były tyle spektakularne (np. dwie poprzeczki w jednej akcji, w 43. minucie), co bezowocne.
Na szczęście zamknięcie Łęcznej we własnym polu karnym dało efekt w 44. minucie. Za gola ze stałego fragmentu gospodarze odwdzięczyli się tym samym. Tym razem z kornera bił Fernandez, a głową wsunął piłkę Szot.
Jeszcze przed przerwą gospodarze mogli wyrównać, ale strzał Rodado świetnie wybronił Maciej Gostomski. W 53. minucie również on popisał się, gdy pod poprzeczkę z daleka uderzał Jelić Balta, a i dwie minuty później wybronił w bardzo trudnej sytuacji. Z dobitką pomógł jeden z obrońców.
W pierwszym kwadransie drugiej połowy Górnika pod polem karnym Wisły nie było. Ale kiedy ruszył w 60. minucie, to w prostej akcji przyjezdni poradzili sobie ze zbyt bierną obroną i było już 2-1 dla nich.
Choć od tej sytuacji do końca meczu było jeszcze pół godziny, to Biała Gwiazda była już bezradna. I cóż z 25 sytuacji bramkowych, gdy wykorzystuje się jedną? Przy Reymonta gospodarzom nie udało się wygrać aż od 20 sierpnia i trudno liczyć na rychły powrót do Ekstraklasy.
