"Brakuje mi słów" - to było pierwsze zdanie, które padło z ust pierwszej polskiej mistrzyni olimpijskiej w Paryżu.
Zapytana o to, czy spodziewa się pominika w Lublinie, gdzie powstał już mural upamiętniający jej rekord świata, przyznała, że nie wie, ale liczy na aktualizację muralu.
"Mam nadzieję, że będzie przemalowanie muralu z rekordem świata i aktualizacja wyniku" - przyznała Mirosław, która w eliminacjach dwukrotnie poprawiła własny rekord świata, najpierw na 6,21 s, a następnie na 6,06 s. W finale Mirosław o 0,08 s pokonała Chinkę Lijuan Deng.
"W sporcie nic się nie należy, nic nie jest obiecane, wszystko musimy wybiegać, szczególnie w takiej konkurencji, jaką jest wspinanie na czas. Ja się po prostu skupiałam na tym, żeby biegać, żeby robić swoje. Nie myślałam o tym, że jestem najszybsza, że pobiłam rekord świata w eliminacjach. Eliminacje? Były, teraz są finały, to jest nowa karta. Przez całe zawody ani razu nie spojrzałam na prawą drogę, nie wiem, ile dziewczyny biegały. Dla mnie najważniejsze było to, co ja robię i tego się trzymałam" - przyznała Mirosław, dodając, że dopiero w strefie wywiadów dowiedziała się, że "miały pewnego rodzaju bliski finał z Chinką".
Gdy Polka stanęła na najwyższym stopniu podium i słuchała Mazurka Dąbrowskiego, widać było u niej wzruszenie, podobnie jak u wszystkich biało-czerwonych kibiców i dziennikarzy zgromadzonych w środę w miejscowości Le Bourget.
"Czułam ogromną dumę, ogromną radość. To jest taki moment, kiedy marzenia się spełniają. Ja tutaj pełniłam dwie role, co chciałabym podkreślić - jestem nie tylko sportowcem, ale też żołnierzem Wojska Polskiego, więc dla mnie to jest podwójna duma, że wywalczyłam medal dla Polski i to z najcenniejszego kruszcu. Cieszę się. To jest pierwszy złoty medal dla Polski" - podkreśliła mistrzyni olimpijska, chociaż później dopytywała się, czy ma rację, bo jak przyznała, w ogóle nie śledziła rywalizacji olimpijskiej.
"To jest taki moment, kiedy cała ciężka praca, którą wykonujemy na co dzień, procentuje. Nie jestem sama, mam cały zespół, który stworzyliśmy z moim trenerem, prywatnie mężem Mateuszem. Powiedziałabym, że to bardzo profesjonalny sztab, w którym każdy ma swoje zadania i to zaprocentowało, bo ja miałam ten komfort, że mogłam przygotowywać się w spokoju, skupić na swojej pracy. Oni wszystkim się zajmowali i ja mogłam tylko biegać" - podkreśliła Polka.
Komu zadedykuje złoty krążek? Właśnie swojemu zespołowi, ludziom, którzy pracują z nią na co dzień, a także rodzinie, która również wspierała ją w Le Bourget.
"Przez ostatnie dwa tygodnie nie rozmawiałam z nikim, oprócz misji olimpijskiej i mojego sztabu. Ciężko zapracowaliśmy na ten medal, ale wiedzieliśmy, że będziemy gotowi" - zaznaczyła.
"Przygotowujesz się na to całą swoją karierę. Przez ostatnie lata pracowaliśmy na to. Ja bardzo jestem wdzięczna za mistrzostwa świata, które się wydarzyły. Dla mnie to był świeży start, reset i przywrócenie do rzeczywistości. Wszystko dzieje się dla nas, a nie przeciwko nam i ze wszystkiego możemy coś wyciągnąć. Trudne rzeczy spotykają silnych ludzi. W misji olimpijskiej możemy dostać krówki z cytatami i ja trafiłam na cytat Ireny Szewińskiej: "medal zostaje do końca życia, a rekordy ktoś pobije". Ja do końca życia będę miała ten medal" - dodała polska mistrzyni olimpijska.
Mirosław przyznała, że kilka ostatnich miesięcy przed igrzyskami w Paryżu poświęciła także na pracę mentalną.
"To była bardzo trudna praca, w bardzo ciemnych zakątkach mojej głowy. Po kwalifikacjach olimpijskich w Rzymie w zeszłym roku dołączyliśmy od mojego sztabu psychologa i te osiem miesięcy ciężkiej pracy zaowocowało też dzisiaj. To był brakujący puzel. Dzięki temu też mamy złoto. To jest najkrótsza współpraca, ale ogromna cegła dołożona do tego medalu" - podkreśliła Polka.
Jej plan na najbliższe dni? Świętowanie.
Brązowy medal wywalczyła druga z Polek Aleksandra Kałucka, która w półfinale minimalnie przegrała właśnie z Mirosław.