Dołhopołow jest dziś w zupełnie innym świecie niż przed półtora roku, gdy pojedynkiem przeciwko Novakowi Djokoviciowi kończył karierę zawodniczą. Dziś nie pakuje już rakiet, ręczników, napojów czy przekąsek, ale karabin, amunicję, gogle i kamizelkę kuloodporną.
Gdy Rosjanie napadli na Ukrainę w lutym tego roku, Dołhopołow cieszył się życiem w Turcji. Szybko podjął decyzję o zgłoszeniu się do armii.
"Czułem, że muszę to zrobić, że muszę w tym uczestniczyć. Gdy się zaczęło, większość nie wierzyła, że do wojny dojdzie, że nas zaatakują, a oni uderzyli z tylu kierunków i chcieli odebrać nasz kraj" – mówi były tenisista w rozmowie z Daily Mail.
34-latek wciąż myśli o swoim dawnym życiu, ale jest też wdzięczny za umiejętności, jakie z niego wyniósł. "Tenis na pewno mnie na to przygotował. Szybko myślę, działam dobrze pod presją, nie panikuję. Wiele cech potrzebnych w tenisie można przenieść do działań wojennych" – opowiada Dołhopołow.
"W marcu zacząłem się przygotowywać, bo wiedziałem, że będę potrzebny. Nigdy wcześniej nie dotykałem nawet broni. Najpierw był szok, ale później człowiek stara się tylko zachować spokój i wykonywać swoje zadania. Złe decyzje mogą przecież kosztować życie" – kończy były ukraiński tenisista.