Nawet konieczność zmiany samolotu przez Monaco nie sprawiała, że Club Brugge mogło liczyć na status faworyta. Nie pomagał też wypełniony po brzegi Jan Breydel Stadion, zespół Ligue 1 przyjechał do Belgii po trzy punkty.
Sprawdź szczegóły meczu Club Brugge – Monaco

Choć początkowo to Brugia wyglądała na nieco bardziej aktywną, mecz wydawał się zmierzać w kierunku ustalonym przez bukmacherów i ekspertów: bramkarz Simon Mignolet faulował w polu karnym i już w 10. minucie Maghnes Akliouche mógł wykonywać jedenastkę. Golkiper zdołał go jednak zatrzymać i choć chwilę później zszedł z kontuzją, to pierwsze zagrożenie udało się oddalić.
Drugiego już nie było, bowiem w kolejnych minutach Brugia objęła niemal kompletną kontrolę nad grą, raz za razem śląc strzały. Jedynym problemem gospodarzy był brak skuteczności – zwłaszcza Tzolisa – w polu karnym rywali. To skończyło się po półgodzinie, gdy Nicolo Tresoldi otworzył wynik po wspaniałym wyłożeniu przez Vanakena.
Gdy udało się przełamać Monaco, poszło już z górki. Choć Tzolis ponownie zmarnował świetną okazję, Raphael Onyedika w 39. minucie podwoił prowadzenie, a jeszcze przed przerwą swojego gola – pięknego, zresztą – zdobył Vanaken. Mogło być nawet lepiej, tuż przed zejściem do szatni Forbs był bliski szczęścia.
Gra Monaco w pierwszej połowie była porażająco zła – obrona kompletnie sypała się pod presją gospodarzy, pomoc nie była w stanie przenieść gry poza swoją połowę i w drugiej połowie tylko drastyczna zmiana mentalna gości mogła przywrócić ich do życia. Nawet doświadczeni piłkarze, jak Eric Dier, nie byli jednak oparciem dla Monaco.
Goście nie wyglądali jak czołowa drużyna Ligue 1, byli tylko tłem dla gospodarzy. Nawet rezerwowi Brugii wydawali się wnosić więcej niż ci po stronie Monaco, co potwierdził na kwadrans przed końcem Mamadou Diakhon. 19-latek jako czwarty pokonał Philippa Kohna zanim zmiennik Ansu Fati uratował honor przyjezdnych golem w doliczonym czasie gry. Chociaż… czy uratował? Monaco dostało lanie.
