Zagłębie Lubin - Górnik Zabrze (2:0)
Bez Patrika Hellebranda w środku, ekipa z Górnego Śląska nie mogła wejść w Lubinie na wyższe obroty, a i gospodarze rozpoczęli ostrożnie, co oznaczało niemrawe otwierające 10 minut. Zupełnie nieoczekiwane ożywienie przyszło w 12. minucie, gdy wrzut z autu skończył się pozornie niegroźną główką Leonardo Rochy. Ten posłał piłkę w ręce Marcela Łubika, który… nieoczekiwanie wypuścił ją przed siebie. Portugalczyk mógł dobić i otworzył wynik.
Górnik starał się napierać, na co Miedziowi byli przygotowani. Defensywa była jak falochron, rozbijając fale z dala od bramki Jasmina Buricia. Strzałów było jak na lekarstwo, a uderzenie Kubickiego z dystansu w 27. minucie było jednym z niewielu.
Dopiero bliżej przerwy napór Trójkolorowych wydawał się przechylać szalę, choć kto wie: gdyby Miedziowi lepiej przechodzili do kontry, mogliby wykorzystać swój moment. Zagłębie nie szukało drugiego trafienia, choć tuż po powrocie do gry nadarzyła się okazja. Wrzutka z 50. minuty nie zakończyła się strzałem, jednak piłka po wybiciu Ambrosa wróciła na linię 16. metra, a stamtąd Filip Kocaba huknął z woleja i umieścił piłkę pod dalszym słupkiem.
Choć zabrzanie mieli coraz mniej czasu i dwie bramki do odrobienia, to ten scenariusz nie był nierealny. Zagłębie dopuszczało przecież rywali regularnie pod pole karne, trzeba było tylko znaleźć otwarcie drogi do bramki. Wydawało się, że w 68. minucie gol musi paść, ale Jarosław Kubicki obił tylko poprzeczkę. Z kolei po kolejnym nieudanym strąceniu głową przez Ambrosa Górnik mógł stracić trzeciego gola, gdyby Sypek lepiej zwieńczył kontrę. Miedziowi spokojnie dotrwali do doliczonego czasu, zgarniając komplet punktów.

Radomiak Radom - Cracovia (3:0)
W ostatnich meczach impet Cracovii z początku sezonu wyraźnie zanikł i w Radomiu krakowski zespół chciał znaleźć przełamanie kosztem ambitnych gospodarzy. W pierwszych minutach pressing gości faktycznie sprawiał Zielonym problemy, jednak z każdą minutą Radomiak wydawał się krzepnąć, przede wszystkim doskonale neutralizując odciętego od piłki Filipa Stojilkovicia.
Cracovia była wyraźnie sfrustrowana, nie mogą zbudować żadnego solidnego ataku w 45 minutach średniego widowiska. Jedyne strzały wymagające interwencji oddawali w nich Maurides i Rafał Wolski, obaj z dystansu i obaj wprost w ręce Sebastiana Madejskiego. Luka Elsner miał spory zgryz w przerwie, ale jego zespół nie zdążył zareagować po powrocie. W mniej niż trzy minuty miejscowi objęli prowadzenie, gdy Jan Grzesik Świetnie dostrzegł urywającego się po lewej Capitę Capembę, a ten rajd z piłką skończył strzałem pod interweniującym bramkarzem.
Zieloni przewagę mieli nie tylko na tablicy, grali zwyczajnie lepiej i nabierali pewności siebie, narzucając trudne warunki Pasom. W 64. minucie rzut rożny skończył się nieudanym wybiciem i ponowną wrzutką Roberto Alvesa, która skończyła się główką Jana Grzesika na 2:0. Nie pomogło, że uderzał ze środka bramki, Madejski nie sięgnął nisko upadającej piłki. Dopiero po rzucie rożnym w końcowych 25 minutach Cracovia zaliczyła celny strzał, choć groźnie zrobiło się dopiero po uderzeniu Wójcika pod poprzeczkę z 75. minuty, wybronionym przez Majchrowicza. Nawet poszukiwania rzutu karnego nie dały Pasom nic, za to faul na Mauridesie w 90. minucie pozwolił Zielonym dobić rywali. Roberto Alves do asysty dopisał gola z 11 metrów, komfortowo uderzając w pusty narożnik bramki.

