Ligowy semafor. Dołek pucharowiczów, wielkie derby i przebudzenie uśpionych strzelców

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Ligowy semafor. Dołek pucharowiczów, wielkie derby i przebudzenie uśpionych strzelców

Ligowy semafor. Dołek pucharowiczów, wielkie derby i przebudzenie uśpionych strzelców
Ligowy semafor. Dołek pucharowiczów, wielkie derby i przebudzenie uśpionych strzelcówProfimedia
Wniosków i wrażeń po 4. kolejce PKO Ekstraklasy jest bez liku. Najbardziej niepokojąca obserwacja dotyczy formy zespołów grających w pucharach, za to zdecydowanie cieszą bramki strzelane przez zawodników z małym dorobkiem, na których postawili trenerzy. A ponieważ po latach do Ekstraklasy powróciły łódzkie derby, i dla nich musiało znaleźć się miejsce.

Światło czerwone. Oby oszczędzali siły na puchary...

Przed 4. kolejką mogło wydawać się przesadnym krokiem przenoszenie przez Lecha Poznań meczu z Jagiellonią na inny termin. Gdyby jednak i Kolejorzowi nie poszło, to moglibyśmy naprawdę stracić wiarę. Bo jeśli wschodząca gwiazda polskiej myśli szkoleniowej – Dawid Szwarga – narzeka na zbyt częste mecze po czterech kolejkach sezonu, to czy można nie zwątpić? 

Raków przegrał, zresztą pechowo, ale to nie sam wynik martwi najbardziej. Mając nazwiska za miliony w składzie, Medaliki nie oddały przez 45 minut żadnego (!) strzału w Gliwicach. Nie tego się spodziewaliśmy. To Piast zwykł nie strzelać (vide derby dla masochistów sprzed tygodnia), a tymczasem mistrzowie Polski dopuścili do aż 18 strzałów Piastunek. W Arisie na pewno ten mecz oglądali, czy to miała być zasłona dymna wpisana w koszty?

O dramacie Pogoni Szczecin i Bartosza Klebaniuka szkoda nawet pisać. I to autentycznie szkoda, zwłaszcza 21-letniego bramkarza, bo podnieść się po siedmiu golach w tydzień to tytaniczny wysiłek. Co prawda meczu z Radomiakiem nie da się w równym stopniu zrzucić na rezerwowego bramkarza, ale dla całej drużyny 0:2 przed swoją publicznością to naprawdę poważny cios

I wreszcie Legia, której wywieźć bezcenny punkt z Niepołomic (wiem, Krakowa, ale z przyzwoitości udawajmy, że Puszcza miała przewagę własnego boiska) udało się nie tyle dzięki niezawodnemu Josue, co zawodnemu Kewinowi Komarowi. Młody golkiper najlepsze ma dopiero przed sobą, a co ma Legia? Przy budżecie 140 milionów w cztery dni ponieśli porażkę jako faworyt i zremisowali z chłopcami do bicia. Pozostaje uśmiechnąć się, że Tomasz Tułacz wiedział co mówi, gdy ostrzegał, że faworyt wcale wygrać nie musi.

Światło pomarańczowe. 69. derby Łodzi

Ile to lat czekaliśmy, by znów zobaczyć derby trzeciego miasta Polski na największej krajowej scenie? Ano tyle, że oba kluby doczekały się nowych stadionów i znów stały się magnesem dla kibiców. W pewnym sensie te ostatnie ekstraklasowe derby, z 2012 roku, były jeszcze rozegrane w świecie "starej polskiej piłki". W sobotę było po nowemu i różnica była widoczna gołym okiem.

Stadion nie tylko promieniował czerwoną energią Widzewa, ale poza fanatyzmem było widać też miejsce dla rodzin z dziećmi. I to jakie miejsce – dzieciaki siedzące radośnie na niskim płotku, trzymane przez rodziców, to obrazek o lata świetlne od więziennych wygrodzeń starych stadionów. Piłkarsko też trudno się przyczepić, nawet jeśli gol padł tylko jeden. Nikt przecież nie spodziewał się poziomu El Clasico, a oba zespoły pokazały na boisku oczekiwane atuty.

Żeby nie utonąć w zachwytach, to zdaję sobie sprawę z problematyczności ton pirotechniki, jakie udało się wnieść i odpalić kibicom. Przerwy w meczu przez zadymienie to utrudnienie dla zawodników i telewidzów, ale na żywo pokazy z taką ilością pirotechniki robią przecież niemałe wrażenie. Raz jeszcze wykpiwając fakt, że nasz kraj zrobił z rac przestępstwo, podczas gdy w Norwegii, Danii czy Francji pirotechnika jest (lub staje się) mile widziana, pod pewnymi warunkami. Osobną kwestią jest fakt, że atmosfera byłaby znacznie mniej rodzinna, gdyby w sektorze gości pojawili się kibice ŁKS-u, ukarani za zajścia z 2022 roku. No cóż, trochę tej starej piłkarskiej Polski jeszcze nam zostało.

Światło zielone. Kto nie strzelał, ten miał okazję zacząć

Ze swojej okazji w weekend skorzystało paru zawodników, których z bramkostrzelności nie znamy, a po których jednak tego się spodziewano. Zacznijmy od Patryka Makucha, którego system Flashscore nie wskazał jako faworyta do jedenastki kolejki (na tej samej pozycji wyższą notę uzyskał Koki Hinokio), choć na wyróżnienie zasługuje.

W zeszłym sezonie miał bardzo rozczarowującą średnią jednego gola na pięć rozegranych meczów. A przecież przed przyjściem do Cracovii zapakował 14 bramek w 32 meczach. W piątek, po raz pierwszy w barwach Pasów, Makuch nie tylko zaliczył dublet, ale też obie bramki były palce lizać

Drugi w kolejce jest wspomniany już Hinokio. Widywaliśmy go w barwach Stali Mielec nie raz, ale strzelającego bramki pamiętamy raczej ze Stomilu Olsztyn. Tyle że nawet w Stomilu nigdy nie udało mu się trafić dwukrotnie w jednym meczu. W sobotę w Mielcu pierwszy gol urodę miał co prawda komediową, ale drugi był dokładnie tym, na co liczono po perspektywicznym Japończyku. Bo, choć czasami był jeźdźcem bez głowy, nie raz pokazał potencjał, nad którym rywalom trudno było zapanować. Brakowało pewności i lepszej ostatniej decyzji. W sobotę nie brakło i jednego dnia podwoił cały swój bramkowy dorobek na boiskach Ekstraklasy.

Swoje przełamania w nowym sezonie zanotowali również Michał Trąbka (Stal Mielec) i Lisandro Semedo (Radomiak), którzy wykazywali duży apetyt na gole w pierwszych meczach, ale czegoś wciąż brakowało. Szczególnie uradowany może być młody Trąbka, dla którego to pierwsza bramka w nowych barwach. Mający na koncie raptem godzinę gry Michał Feliks (Ruch Chorzów) właśnie zaliczył pierwszego gola dla Ruchu w Ekstraklasie, co też warto odnotować.

Autor
AutorFlashscore