Trener Kinga Szczecin Arkadiusz Miłoszewski: mamy dużo do udowodnienia

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Trener Kinga Szczecin Arkadiusz Miłoszewski: mamy dużo do udowodnienia

Trener Kinga Szczecin Arkadiusz Miłoszewski: mamy dużo do udowodnienia
Trener Kinga Szczecin Arkadiusz Miłoszewski: mamy dużo do udowodnieniaPAP
Arkadiusz Miłoszewski w pierwszym pełnym sezonie pracy jako główny szkoleniowiec został wybrany przez kolegów po fachu najlepszym trenerem ekstraklasy koszykarzy, a King był wiceliderem po sezonie zasadniczym. "Niczego jeszcze nie zrobiliśmy, mamy bardzo dużo do udowodnienia" – powiedział PAP.

PAP: Czym jest dla pana wyróżnienie otrzymane w głosowaniu od kolegów-trenerów Energa Basket Ligi?

Arkadiusz Miłoszewski: Szczerze powiem, nie lubię być na tzw. afiszu. Nie lubię szumu wokół siebie, wolę pracować w ciszy i chcę wygrywać jak najwięcej, co do tej pory nam się w Szczecinie udawało. Nie będę ukrywał, że każdy ma w sobie pewną dozę narcyzmu, więc oczywiście cieszę się, że doceniono moją pracę, a zrobili to ludzie, którzy mnie znają jako człowieka i jako trenera, tym bardziej że mam krótki staż trenerski w roli głównego szkoleniowca. Wiedzą, że poświęcam się temu, co robię i kocham to.

PAP: Przed pierwszym starciem ćwierćfinałowym z Anwilem Włocławek, w niedzielę, otrzyma pan nagrodę, podobnie jak Andrzej Mazurczak, lider Kinga, który zgarnął w głosowaniu trenerów tytuł najlepszego koszykarza (MVP), wyróżnienie dla najlepszego Polaka i był w pierwszej piątce sezonu. Pogratulował mu pan?

A.M.: Tak, troszkę zażartowałem, że skoro on +skasował+ trzy nagrody, to mi została tylko ta jedna. Cóż, przed spotkaniem będzie trochę szumu i zamieszania przy celebracji wręczania nagród. Nie pomoże nam to w koncentracji i osiągnięciu celu… Mam nadzieję, że nie zaszkodzi. Nie czuję się więc komfortowo, ale ktoś musiał dostać te nagrody… Szczerze powiem, że cztery nagrody zamieniłbym na miejsce w finale. Znam Andrzeja i myślę, że troszkę będzie to przeżywał, ale mam nadzieję, że szybko parkiet wszystko zweryfikuje.

PAP: Anwil Włocławek przeszedł ostatnio do historii, zdobywając jako pierwszy polski klub puchar w europejskich rozgrywkach. Triumf w Pucharze Europy FIBA i siedem z ośmiu wygranych meczów w końcówce sezonu, pokazują, że rywal jest w formie, choć w tabeli zajął dopiero siódmą lokatę…

A.M.: Anwil gra bardzo dobry basket. Jego zawodnicy trafili z formą na końcówkę sezonu, wyszli z dużych kłopotów, a to też buduje atmosferę, ale nam Anwil pasuje. Powiedzieliśmy sobie, że na kogo nie trafiamy w ćwierćfinale, to my zajęliśmy drugie miejsce, pracując na to ciężko przez cały sezon i to my mamy przewagę parkietu. Jako trener wygrałem z Anwilem cztery z pięciu meczów, wliczając także Puchar Polski, ale oczywiście nie uspokaja mnie to. Ze spokojem słuchamy także głosów, które twierdzą, że Anwil idzie po złoto, że wszystkich zmiecie z parkietu. Niektórzy moim gracze cieszą się, że spotkamy się z tym rywalem w ćwierćfinale.

PAP: Dla Kinga ten sezon jest także historyczny – pierwszy raz klub ze Szczecina przystąpi do walki o mistrzostwo Polski z numerem dwa i ma szansę na przełamanie klątwy pierwszej rundy play off, której nigdy nie udało się przejść.

A.M.: Nie zrobiliśmy tak naprawdę jeszcze niczego. Tak, jest drugie miejsce, ale teraz są najważniejsze mecze sezonu! Mamy bardzo dużo do udowodnienia.

PAP: King ma przewagę własnego parkietu w rywalizacji do trzech wygranych, a jakie są przewagi pana zespołu nad rywalem, jeśli chodzi o taktykę?

A.M.: Sztuka, żeby te przewagi pokazać na parkiecie, a nie w wywiadzie. Mamy je. Anwil nie broni rewelacyjnie i nie ma super ataku, ale my też mamy swoje słabości. Chodzi o to, na ile uda nam się wykorzystać problemy Anwilu, a na ile rywalowi nasze. Zaskoczyć rywala można w pierwszym, czy drugim meczu, ale później, gdy seria będzie długa, będą bardziej decydować czynniki ludzkie niż taktyka. Każdy trener musi mieć plan B, a może nawet plan i C. Ja mam. Trzeba reagować jak zespołowi nie idzie. Najważniejsze, że mamy szeroki skład, że coraz więcej zawodników wróciło w ostatnim czasie do formy i może być wsparciem dla zespołu.

PAP: Czuje pan presję przed decydującymi meczami sezonu? Apetyty niewątpliwie wzrosły w Szczecinie po tym, co już udało się osiągnąć.

A.M.: Czuje i sam ją nakładam na siebie. Apetyty: w klubie, zawodników, wśród kibiców, także mój, urosły w miarę jedzenia. Miałem wcześniej obawy przed ważnymi meczami we Wrocławiu, z Legią, czy w derbach Pomorza z PGE Spójnią, ale na końcu okazało się, że daliśmy radę. Wierzę więc, że i teraz zespół da radę, że poradzi sobie z presją.

PAP: Ma pan jakieś sposoby, techniki na rozładowywanie stresu, radzenie sobie z presją?

A.M.: Uczę się cały czas, ale mam wiele sposobów. Jeden to słuchanie spokojnej muzyki. Drugi sprawdzony, to dużo spacerów na świeżym powietrzu. W Lasku Arkońskim blisko miejsca, gdzie mieszkam, mam już swoje wydeptane ścieżki. Super się tu czuję. Potrafię spacerować, a raczej szybko chodzić nawet przez dwie godziny. I zawsze wracam z nowymi pomysłami. Analizowaniem meczów, pracą także próbuję zniwelować napięcie i odstresować się.

PAP: I jak tak pan chodzi po parku, czy po ulicach Szczecina to jest pan rozpoznawany przez kibiców? Proszą o autograf, rozmowę?

A.M.: Zdarza się, że mnie rozpoznają, czasami chcą porozmawiać i nie odmawiam, czasami się wstydzą rozpocząć rozmowę. Staram się nie rzucać w oczy. Wolę być incognito – założę czapkę, czy kaptur i pędzę na spacer. Chodzę naprawdę szybko i wiem, że trudno mnie dogonić.