Ponieważ Kamerun w starciu z Brazylią został powszechnie skazany na pożarcie (jak się okazało - niesłusznie!), o drugim miejscu gwarantującym awans miało zdecydować starcie Serbii ze Szwajcarią na Stadium 974. Nic zatem dziwnego, że w wyjściowych składach po obu stronach obrodziło gwiazdami, do tego obie jedenastki były ustawione ofensywnie.
Choć to Serbowie musieli gonić za wygraną, to w mecz lepiej weszli Szwajcarzy. W dwie minuty oddali prawie tyle celnych strzałów, co w poprzednich dwóch poprzednich meczach - dwa. Najpierw z bliska Embolo, później Xhaka z narożnika pola karnego – obu jednak zatrzymał Vanja Milinković-Savić.
Ze strony Serbii pierwszy mocny cios przyszedł po 10 minutach, strzelał Andrija Živković. Jego potężny strzał huknął w słupek i spadł pod nogi dwóch kolegów z drużyny. Był jednak tak mocny, że żaden nie zdołał się odnaleźć w sytuacji. I gdy wydawało się, że Serbowie skutecznie oddalili grę od swojej połowy, z kontrą po lewym skrzydle ruszył Rodriguez i doszedł aż w pole karne. Przedłużył, a piłka po interwencji obrony padła pod nogi Sowa. Ten oddał ją Shaqiriemu, a on wbił piłkę do bramki w 20. minucie.
Wydawało się, że Szwajcarzy przejęli inicjatywę, ale z akcentem na "wydawało się". Serbowie ruszyli do odrabiania strat i w 26. minucie modelowe przejęcie piłki doprowadziło do wyrównania. Tadić zagrał na głowę wbiegającego Aleksandara Mitrovicia, a ten uderzył w sposób niedający szans Gregorowi Kobelowi.
Stan meczu był zatem wyrównany, ale to wciąż dawało awans Szwajcarii. Co więcej, w walce wet za wet teraz była kolej Szwajcarów. Genialny przerzut dał możliwość wyjścia Shaqiriemu, ale celownik minimalnie mu się rozregulował i strzelił po zewnętrznej stronie słupka.
A skoro swojej szansy nie wykorzystali Szwajcarzy, którzy w dodatku tracili dziś piłkę zaskakująco często, to cios wyprowadziła Serbia. Po kolejnej stracie w środku pola piłkę wyłapał Tadić, który oddał ją Dusanowi Vlahoviciowi. Ten sprytnie wyczekał na odpowiedni moment i spokojnym strzałem wtoczył piłkę do siatki. Teraz to Serbowie mieli dobry wynik, a Szwajcaria potrzebowała gola.
Jak się jednak rzekło o tym meczu: to ciągła wymiana ciosów! Czerwonokrzyżowcy mieli parę okazji, ale brakowało im porozumienia przy ostatnich podaniach. Wreszcie prostsze odegranie na skrzydło do Shaqiriego pozwoliło mu znaleźć Embolo w polu karnym, a temu zostało jedynie dołożyć nogę. Znów remis!
Po gwizdku sędziego trudno było uwierzyć, że to jeszcze nie koniec – tak naładowana akcją była pierwsza połowa. Że zawdzięczaliśmy sporo z tych akcji błędom obrony, to już problem uczestników meczu i kibiców każdej z drużyn. Z perspektywy obserwatora widowisko mogło przyprawić o wypieki.
I jeśli komuś wypieki zeszły w przerwie, to szybko można ich było dostać z powrotem, gdy z końcem 47. minuty Szwajcaria wyszła na prowadzenie. W tej akcji obrońców mogło równie dobrze nie być, szwajcarska ofensywa wymieniała podania jak automat. Tym razem zaszczyt wykończenia przypadł Remo Freulerowi, który dał Helwetom prowadzenie i uciszył (choć tylko na chwilkę) serbski doping.
Jeszcze przed upływem godziny meczu i Szwajcaria, i Serbia mogły podwyższyć wynik. Najpierw jednak Embolo nie trafił w bramkę (i znalazł się na spalonym), później Sergej Milinković-Savić nie doszedł do dośrodkowania w świetnej sytuacji. Dopiero w tym momencie mecz zmienił proporcje z prawie idealnego 50/50 na przewagę Serbów w ataku. Po jednym ze szturmów domagali się rzutu karnego, ale sędzia utrzymał zimną krew i nawet ławkę rezerwowych Serbii wygonił z boiska. Karnego nie było, kartkę dostał tylko krewki rezerwowy bramkarz Predrag Rajković.
Zmuszeni do ataku pozycyjnego Serbowie zwolnili nieco tempo meczu, ale narzekanie na to byłoby niegodziwością ze strony widza. W końcu już do 70. minuty oglądaliśmy ponad 20 strzałów na bramki, z których co czwarty wpadał. A jednak ciśnienie mocno spadło, gdy z rywalizacji na strzały mecz przeniósł się na poziom starć siłowych w środku pola. Ofiarą jednego z nich padł Đuričić, który musiał zostać opatrzony po krwawieniu w okolicy kości policzkowej.
Po Serbach widać było rosnącą desperację, a Szwajcarzy mogli skupić się na trzymaniu formacji i niedopuszczeniu rywali pod bramkę. Przenosili też grę na połowę Serbii, ale zupełnie bez pośpiechu, jakby prowokując Serbów do kolejnych agresywnych prób odbioru. Nawet jeśli w posiadaniu mieli przewagę, to Serbowie byli już wyraźnie na straconej pozycji psychicznie. Rozkojarzeni pozwolili na dwie groźne kontry, z których jedną Fernandes pewnie by wykorzystał, gdyby nie świetny refleks Vanji Milinković-Savicia.
Finałowym akcentem meczu, jak się okazało, była poważna scysja między Xhaką a Milenkoviciem, po której gra długo nie mogła wrócić do rytmu, a i tak był to już doliczony czas. Końcówka ujawniła zatem, jak wyczerpujący był ten pojedynek w pierwszej godzinie. Serbia na odpoczynek będzie mieć sporo czasu, tymczasem Szwajcarzy grają dalej.