Napoli bez Bereszyńskiego nie zostawia złudzeń dzielnej Sampdorii

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Napoli bez Bereszyńskiego nie zostawia złudzeń dzielnej Sampdorii
Napoli bez Bereszyńskiego nie zostawia złudzeń dzielnej Sampdorii
Napoli bez Bereszyńskiego nie zostawia złudzeń dzielnej SampdoriiAFP
Piotr Zieliński dostał swoją szansę, ale nie on błyszczał w Genui. O losach meczu przesądził Victor Osimhen i dwa rzuty karne. Fantastyczne widowisko w pierwszej połowie, a po zmianie stron już do zapomnienia.

Jak w całych Włoszech, w Genui również kibice, zawodnicy i działacze ciszą uczcili zmarłego niedawno Gianlucę Viallego. Chyba nigdzie jednak to pożegnanie nie było tak przejmujące, jak właśnie na Stadio Luigi Ferraris. Tu Vialli rozegrał wiele ze swoich 223 meczów w barwach Sampdorii. Najpierw zapanowała więc dojmująca cisza i polały się łzy – w tym bliskich zmarłego – a następnie legendę żegnała burza oklasków i wiele banerów na trybunach – od wielkich po małe, przygotowane przez pojedynczych fanów.

Zaczęło się od trzęsienia ziemi...

Nas najbardziej interesował występ dwóch Polaków w barwach Napoli, choć jeszcze kilka dni temu staliby po przeciwnych stronach barykady. Wypożyczenie Bereszyńskiego zmieniło sytuację, natomiast w pierwszych minutach nie zobaczyliśmy ani Bartosza, ani Piotra Zielińskiego. Co widzieliśmy? Błyskawicznego karnego dla przyjezdnych po faulu w drugiej minucie, którego wykonanie zwieńczył słupek i bezpieczne wybicie na rzut rożny. Matteo Politano nie wierzył, że to zmarnował.

Mecz zaczął się więc od trzęsienia ziemi, a potem – jak przykazał Alfred Hitchcock – napięcie już tylko rosło. Nie był to wcale pojedynek lidera z potencjalnym spadkowiczem, jak wskazuje tabela, lecz dwóch wyjątkowo równych i zdeterminowanych ekip. Sampdoria nie zamierzała okazać respektu. W 13. minucie potężnie strzelał Verre, ale wybronił to Meret. Minutę później Napoli było atakowane po stałym fragmencie, jednak Nuytinck główkował obok bramki.

W rewanżu szarżował Osimhen, który w 16. minucie główką zmusił do wysiłku Emila Audero, a raptem trzy minuty później wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie. Mario Rui dogrywał idealnie, a Nigeryjczyk dołożył nogę z najwyższym wyczuciem i Audero nie miał już szans. Podwyższyć chciał niemal natychmiast Kwaracchelia, który po zatrzymaniu domagał się karnego – nic z tego!

Samymi tylko strzałami z pierwszych 20 minut można by obdzielić cały mecz, średnio padał jeden na dwie minuty. Dopiero w okolicach 25. minuty tempo nieznacznie spadło, choć walka pozostawała zażarta. Chrapkę na drugą bramkę miał Victor Osimhen, ale jego strzał w 35. minucie został zablokowany. Chcąc uniemożliwić mu wyjście sam na sam kilka minut później, Tomás Rincón ostrym wślizgiem ściął Nigeryjczyka z nóg. W odpowiedzi sędzia "ściął" Wenezuelczyka czerwoną kartką i Sampdoria musiała grać w dziesiątkę już na pięć minut przed przerwą.

...a skończyło sennie

W przerwie Dejan Stanković przemeblował drużynę, usuwając przede wszystkim obarczonego żółtą kartką Murillo (wszedł Zanoli). Z przodu pojawił się Djuricić i strategia już po paru minutach gry wyglądała jasno: pozwalamy grać Napoli i czyhamy na swoje okazje. Przez kwadrans Doria miała posiadanie poniżej 10 procent, ale duża dyscyplina w defensywie okazała się bardzo frustrująca dla neapolitańczyków, którzy po dojściu pod pole karne momentalnie byli podwajani. W odpowiedzi na ten impas Napoli wymieniło skrzydła: weszli Lozano i Piotr Zieliński.

Pierwszy bramce gospodarzy zagroził Meksykanin, na strzał Zielińskiego – nad bramką – trzeba było czekać do 77. minuty. Sekundy później napór na pole karne gospodarzy się opłacił, gdy Ronaldo Vieira nie zabrał na czas ręki i doprowadził do drugiego rzutu karnego. Eljif Elmas bardzo pewnie uderzył pod poprzeczkę i zamknął kwestię zwycięstwa.

O ile Sampdorii można wybaczyć pogodzenie z losem i pewną bierność, o tyle Napoli z dwoma świeżymi zawodnikami z przodu mogło pokazać znacząco więcej. Piotr Zieliński nie wniósł tym razem wiele, ale i cała drużyna Napoli grała na niższej koncentracji w ostatnich 20 minutach. Nawet niestrudzony Osimhen nie miał w drugiej połowie celnego strzału, przenosząc piłkę tylko nad poprzeczką.

Gospodarze nie mają się czego wstydzić – walczyli, póki mogli – a Napoli niespecjalnie ma czym chwalić. Mimo wszystko obie drużyny żegnały oklaski oznaczające szacunek za pot, zmieszany z deszczem, zostawiony na boisku.