Cracovia jeszcze nie przegrała w tym sezonie, Korona z kolei ma na koncie tylko jedno zwycięstwo. Mało tego, przy ul. Kałuży kielczanie nie wygrali od dekady, więc i w sobotnie popołudnie Pasy były faworytem meczu.
Początkowo do swojej roli gospodarze nie podchodzili zbyt poważnie – bardzo statyczna gra była doskonale czytana przez przyjezdnych i to Korona była bliżej zdobycia gola. Co nie znaczy, że blisko – pierwszą groźną sytuację przyjezdni stworzyli dopiero po 20 minutach, a strzał Hofmaystera minął bramkę, nawet jeśli nieznacznie. Nic dziwnego, że największą atrakcją meczu długo pozostawał obecny na trybunach Kamil Glik.
Pasy ze słabym wejściem w mecz to nic nowego, podobnie jak Pasy groźne w ostatnim kwadransie pierwszej połowy. Właśnie wtedy Cracovia strzela najczęściej i również w sobotę była tego bardzo blisko. Szczególna zasługa w tym Michała Rakoczego, którego dwukrotnie zatrzymywał Dziekoński, a raz jeden z obrońców.
Na przerwę obie drużyny zeszły bez bramkowej zdobyczy, a po powrocie nie można było o Cracovii powiedzieć, że zaspała. Już w pierwszej minucie Patryk Makuch posłał piłkę w poprzeczkę! Trener Kuzera od powrotu z szatni zmienił w drużynie napastnika, ale czy to Dalmau, czy Szykauka, atak Złocisto-Krwistych niemal nie istniał.
Na pierwszy – niecelny – strzał Szykauka czekał aż do 78. minuty. Niespodziewanie jednak to Korona oddała jedyny celny strzał drugiej połowy. Z dominacji Cracovii nic więcej niż uderzenie Makucha w poprzeczkę nie wyszło. Czy są pozytywy po nie najlepszym dla widzów meczu? Korona po raz pierwszy nie przegrała na wyjeździe, a Pasy pozostają niepokonane w całym sezonie.