Przed pierwszymi gwizdkami na wszystkich dziesięciu stadionach, na których toczyły się równolegle rozpoczęte mecze ostatniej kolejki Premier League, spośród zespołów zagrożonych utrzymaniem najlepszą sytuację miał Everton, któremu wystarczyło wygrać u siebie z Bournemouth. Leicester i Leeds musiały nie tylko zwyciężyć w swoich meczach, ale też liczyć właśnie na potknięcie The Toffees.
Najszybciej z wyścigu o utrzymanie wypisało się Leeds, które dostało pierwszy cios od Tottenhamu już w drugiej minucie spotkania. Harry Kane znalazł się sam na sam z bramkarzem i Pawie już były w ogromnych tarapatach. Podobna sytuacja miała miejsce w drugiej połowie, gdy szybko po wznowieniu gry Koguty podwyższyły prowadzenie za sprawą gola Pedro Porro.
Mimo że Jack Harrison w 67. minucie zmiejszył stratę i na tablicy wyników mieliśmy 1:2, to dwie minuty później odpowiedział Kane, a w doliczonym czasie gry trafił jeszcze Lucas Moura. Po porażce 1:4 piłkarze i kibice Leeds nie musieli patrzeć na wyniki innych meczów, bo już wiedzieli, że żegnają się z elitą.
Zdecydowanie bardziej walczyły Lisy z Leicester, które wygrały 2:1 z West Hamem. W 34. minucie po ładnej akcji Łukasza Fabiańskiego pokonał Harvey Barnes, a po stałym fragmencie gry i uderzeniem głową Wouta Faesa w drugiej połowie spotkania Leicester miało już dwubramkową przewagę. Co prawda ostatniego gola West Hamu w tym sezonie strzelił jeszcze Pablo Fornals, ale to Lisy zgarnęły trzy punkty. Problem w tym, że musiały liczyć na stratę punktów Evertonu.
A ten na Goodison Park długo męczył się z Bournemouth, ale w 57. minucie niemoc ofensywy podopiecznych Seana Dyche'a przełamał Abdoulaye Doucoure, który huknął z szesnastu metrów, a zasłonony Mark Travers nawet nie rzucił się do piłki. Sędzia przedłużył jeszcze drugą połowę spotkania aż o 10 minut, z uwagi na wiele przerw w grze, ale gospodarze niesieni dopingiem swoich fanów wytrwali do końcowego gwizdka i zwycięstwem 1:0 zapewnili sobie byt w Premier League w następnym sezonie.