Pieniądze w Premier League – czy jest balonik i czy on pęknie?

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Pieniądze w Premier League – czy jest balonik i czy on pęknie?
Pieniądze w Premier League – czy jest balonik i czy on pęknie?
Pieniądze w Premier League – czy jest balonik i czy on pęknie?Profimedia
Kluby Premier League wydały szokujące i rekordowe 815 milionów funtów (prawie 4,3 mld zł) na zawodników podczas styczniowego okienka, co oznacza aż 2,8 miliarda funtów wydanych w całym sezonie 2022/23.

Wydaje się, że to trend bez końca. Kluby z najwyższej ligi piłkarskiej w Anglii mogą sobie pozwolić na wydawanie kolosalnych środków na nowych zawodników. Do tego stopnia, że nawet zespoły broniące się przed spadkiem zainwestowały ogromne środki w obronę przed relegacją, prowadząc resztę Europy do smutnych wniosków, że z Premier League nie da się konkurować o piłkarzy.

Ogromne sumy, zawyżone wyceny i gigantyczne majątki w prywatnych rękach właścicieli to nic nowego w angielskiej piłce. Kibice nie tylko się przyzwyczaili, ale wydają się już niewrażliwi na kolejne doniesienia o astronomicznych kwotach w doniesieniach medialnych i sprawozdaniach.

Od czasów rosyjskich oligarchów po grupy inwestorskie i zagraniczne spółki państwowe – tsunami pieniędzy płynących w kierunku Premier League wydaje się nie mieć końca. Trzeba więc zadać sobie pytanie: jak doszliśmy do tego momentu i gdzie są granice?

Balonik wciąż rośnie

"Robię to od 15 lat i co roku jestem pytany: kiedy ten balonik pęknie?" - mówi dr Rob Wilson, ekspert ds. ekonomii futbolu z Sheffield Hallam University.

"Naiwnie, kiedy zaczynałem, przewidywałem raczej rychły koniec, bo ileż można uzasadniać ciągłe straty. Ale oglądamy coś zupełnie innego, balonik stale rośnie. Przykładem był zresztą projekt Super Ligi. Przy wszystkich swoich wadach, ten projekt obiecywał zwyczajnie jeszcze większy pakiet praw telewizyjnych dla węższej grupy klubów piłkarskich. Więc po prostu znów dodalibyśmy kilka zer" – tłumaczy.

Angielska piłka zdominowała finansowo rynek piłkarski na dekady, już od utworzenia Premier League w 1992 roku. W latach 90. jeszcze przegrywała z największymi klubami Hiszpanii czy Włoch, ale w nowym stuleciu Anglia zdecydowanie wyszła na prowadzenie. Nie od razu...

Boom praw do transmisji

"Jeśli cofniemy się do lat 50. czy 70. w piłce, to można powiedzieć, że cechowały przepłacanie, strach i fatalna infrastruktura. Stadiony był przestarzałe, duży problem z chuligaństwem – nie było najlepiej. Później przyszły katastrofy lat 80., które były produktem chuligaństwa, infrastruktury i złego zabezpieczenia meczów. Ludzie co prawda w piłkę grali masowo, ale jako biznes rozrywkowy była w zasadzie martwa" – opowiada dr Wilson.

Mniej więcej w tym okresie angielska pierwsza liga zaczęła rozmowy z BskyB i British Satellite Broadcasting, dwiema firmami wtedy przynoszącymi straty. Zapadła decyzja o fuzji i wykorzystaniu sportu do generowania płatnych subskrypcji, które zapewniłyby stabilne przychody.

"Więc w 1992 rodzi się Premier League warta 38 milionów funtów, a prawa transmisyjne były z grubsza obietnicą złożoną klubom: rozwiążemy wasze pozaboiskowe problemy dużą wypłatą, a wy podniesiecie poziom rozgrywek. Przewijamy 30 lat do przodu i tak właśnie się stało" – kontynuuje badacz.

Pieniądze nigdy nie przestały spływać. Obecna umowa ze Sky Sports, BT Sport i Amazon na mecze w latach 2022-2025 jest warta 5 miliardów funtów, a konkurs ofert na kolejne lata ma się zacząć już w 2023. Wg danych Sportscriber.com, w sezonie 2021/22 każdy klub Premier League otrzymał równo 34 miliony funtów, a drużyny ze ścisłej czołówki do tego dostały po 28-35 milionów, zależnie od ekspozycji meczów w telewizji. Później kwoty spadają, ale nawet ostatnie Sheffield United otrzymało ogromne pieniądze.

O ile jednak prawa do transmisji w kraju osiągnęły górny pułap i nie idą w górę (w 2019 pierwszy raz od dawna wartość spadła, ale ten okres nie jest miarodajny z racji pandemii), o tyle angielska liga od innych odróżnia się pakietem transmisji międzynarodowych. Tutaj jest prawdziwa przepaść.

"Premier League podzieliła rynki pod swoje potrzeby i sprzedają pakiety na różne sposoby. Dla przykładu, 20 lat temu był jeden pakiet na obie Ameryki, a dziś pakiety są dzielone na kraje. Jest więc Kanada, Meksyk, USA, Brazylia i tak dalej, a suma wszystkich jest o wiele, wiele wyższa niż jednego kontynentalnego. I w mojej ocenie rynek międzynarodowy dla Premier League jeszcze urośnie, w odróżnieniu od rynku krajowego" – tłumaczy badacz.

Znalezienie głębszych portfeli

Oczywiście, inwestycje i rosnące przychody z praw okazały się bardzo atrakcyjne dla inwestorów, a ci zaczęli swoimi decyzjami podnosić granicę środków niezbędnych do wejścia w interes. Do lat 80. kluby były finansowane głównie przez lokalnych lub regionalnych inwestorów, którym się powiodło i chcieli wesprzeć klub, często będąc kibicami.

Ale ich kieszenie nie są zbyt głębokie. Zupełnie inaczej jest z krajowymi biznesmenami. "A tych zamieniasz – na początku XXI wieku – na zagranicznych właścicieli z jeszcze głębszym portfelem. Sedno problemu nigdy nie odeszło, po prostu zmienia się liczba zer na jego końcu. Kluby wciąż balansują na krawędzi straty pomimo gigantycznych środków. Dziś piłka jest tak zglobalizowana, że potrzeba jeszcze silniejszych inwestorów, by ten biznes hulał. Wchodzą więc rodziny królewskie i fundusze".

Wraz z ewolucją biznesową piłki, zmieniają się procesy regulacyjne, które uczyniły ją bardziej atrakcyjną jako globalny produkt rozrywkowy. Dlatego dziś używamy terminów jak sportswashing, czyli wybielanie wizerunku poprzez promowanie się w piłce nożnej. Doszliśmy do chwili, w której Newcastle United (a wkrótce być może również Manchester United) należą do marek będących w posiadaniu Arabii Saudyjskiej. Innym problemem, typowym zwłaszcza dla krajów bliskowschodnich, są topniejące szybko rezerwy ropy.

"Wiele firm z Bliskiego Wschodu planuje już, co będzie im dawało pieniądze, gdy braknie ropy. Uznali, że sport to jedna z dróg. Inwestują więc bardzo hojnie, by później zbierać plony, gdy wizerunek ich regionu się zmieni" – tłumaczy dr Wilson.

Jak to było z Chelsea

Jednym z kluczowych tematów były zmiany wokół Chelsea, sprzedanej pospiesznie przez Romana Abramowicza po zamrożeniu jego brytyjskich aktywów. Teoretycznie klub nie powinien w ogóle zostać sprzedany, ale doszło do tego z uwagi na jego rolę jako dobra publicznego.

Sam Abramowicz pomógł stworzyć wzór inwestycji zagranicznej w Premier League, gdy kupił The Blues w 2003 roku za ok. 140 milionów funtów. Rozpoczął trend zatrudniania gwiazd z całego świata, szybko osiągnął sukces na boisku i wzbudził dyskusje o "kupowaniu ligi". Pod rządami Abramowicza Chelsea traciła blisko milion funtów tygodniowo – z biznesowego punktu widzenia to było nie do utrzymania.

"Po wprowadzeniu FFP (finansowego fair play) biznes jest bardziej zrównoważony. Tu pojawia się termin ‘dopingu finansowego’: pompujesz ogromne kwoty na starcie, by później wypompowywać stopniowo zyski z osiągniętego sukcesu. Tak było też z Manchesterem City. Stopniowo Abramowicz i Mansour zdali sobie sprawę, że trzeba działać rozważniej, ale wypracowane już korzyści – choćby z gry w Europie – stale rosły i można było z nich korzystać".

Ostatecznie Chelsea miała wobec Abramowicza dług rzędu 2,2 miliarda funtów, a Bohley odkupił klub za prawie dwukrotnie tyle, podzielone na dwie transze. To pozwala zrozumieć, dlaczego obecnie szaleją na rynku – mają dużo większe pole do działania.

Amortyzacja i 8-letnie kontrakty

"Chelsea kontraktuje zawodników pokroju Mudryka na bardzo długie umowy, by zamortyzować ich wartość. Czyli, jeśli masz Enzo Fernandeza za 100 milionów na pięć lat, to masz amortyzację rzędu 20 milionów rocznie i mieścisz się w wytycznych FFP, bo nie wykładasz na niego 100 milionów naraz" – tłumaczy specjalista. Dodaje, że dzięki temu w krótkiej perspektywie można dokonać większych zakupów.

Oczywiście, w dłuższej perspektywie to problem obciążeń ciągnących się latami. Przykładem jest Manchester United. "Powodem ciszy United w styczniowych okienkach jest suma ich zobowiązań sięgająca 300 milionów. Póki tego nie spłacą, będzie im trudno o transfery definitywne. Chelsea dzięki niedawnej transakcji jest wolna od długów, zaczyna od nowa."

Inną sztuczką jest podpisywanie umowy z zawodnikiem na pięć lat, by po roku renegocjować ją na kolejnych pięć lat, rozdrabniając sumę do spłaty przy jednoczesnym wydłużaniu okresu. Nie wiadomo jednak, jak długo taka taktyka się sprawdzi, ponieważ organizacje piłkarskie chcą furtki pozamykać. Próby zmian w przepisach nie są łatwe, ponieważ pojawiają się problemy z utrudnianiem konkurencji.

FFP – pomaga czy przeszkadza?

Ponieważ najbogatsze kluby znajdują luki i podtrzymują swoje sukcesy, można zaryzykować stwierdzenie, że zbudowana na dobrych intencjach idea finansowego fair play ma negatywny wpływ. Nigdzie nie jest to lepiej widoczne niż w Anglii. Poza wielką szóstką czy w niższych ligach kluby są bardzo ograniczone finansowo – czy więc FFP nie sprzyja pogłębieniu różnic?

Odpowiedź nie jest oczywista dla przeciętnego kibica, jednak dr Wilson zapewnia, że pozytywy przeważają nad problemami z inicjatywą. "To filozoficznie zmieniło podejście do zrównoważonego biznesu. Bez takich zasad oglądalibyśmy wiele klubów wydających ponad stan i – tak uważam – znacznie więcej upadających. To pomogło inwestorom mądrzej wydawać pieniądze, mniej emocjonalnie robić zakupy, a w efekcie kluby są w znacznie bezpieczniejszym położeniu" – zaznacza Wilson.

Jednak analityk zgadza się, że czołowe kluby, umiejące sobie radzić z FFP, zostawiły resztę daleko w tyle. "Spójrzmy na Everton. Nie weszli do Europy, mają ogromne straty operacyjne i masę problemów. Jeśli wchodzisz do Ligi Mistrzów, od razu masz górkę 60 milionów funtów ponad resztę klubów co sezon. To samonapędzający się mechanizm" – opisuje ekspert. Ale jeśli się przeinwestuje i nie osiągnie tego celu, robi się trudno.

Dni, kiedy kibice mogli liczyć na wejście bogatego inwestora i załatanie dziury, są już za nami. Dziś Saudyjczycy nie mogą zrobić z Newcastle tego, co działo się w City dekadę temu. Nie ma mowy o wpompowaniu miliarda w kolejne talenty, bo FFP na to nie pozwala.

"To wyzwanie dla klubów, by działały inaczej: trzeba znaleźć odpowiedni zarząd i pracować nad wszystkimi polami uzyskania przychodu zamiast przepuszczać pieniądze na gwiazdy. Gdyby w okolicach 2010 Abramowicz oddał klucze do klubu i nie chciał ani funta zwrotu, to ten klub byłby w upadłości następnego dnia, nie mając odpowiednich przychodów do przetrwania. Tego właśnie trzeba uniknąć i w tym FFP pomogło bardzo" – mówi Wilson.

Podczas gdy Barcelona ryzykuje swoimi zasobami dla zachowania konkurencyjności, a kluby z Serie A narzekają na wysoki budżet transferowy Bournemouth, angielska piłka pozostanie magnesem w kolejnych latach i będzie finansowo rosła. Kolejne zera po stronie kosztów znajdą odbicie w zerach po stronie przychodów, zwłaszcza u tych najsilniejszych.

Jednak trudno się spodziewać, byśmy doświadczyli kolejnego Manchesteru City czy Chelsea – takich transformacji prędko nie będzie. Będzie stopniowe dolewanie i dalsze pompowanie balonika, który wciąż wydaje się zbyt mocny, by pęknąć.