Koszarek: Duży entuzjazm, bo to mój ostatni półfinał

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Koszarek: Duży entuzjazm, bo to mój ostatni półfinał
Koszarek: Duży entuzjazm, bo to mój ostatni półfinał
Koszarek: Duży entuzjazm, bo to mój ostatni półfinał
PAP
Rywalizacja w playoffs koszykarzy Legii Warszawa z mistrzem Śląskiem Wrocław ma dla Łukasza Koszarka specjalne znaczenie. „Myślę o tym z dużo większym entuzjazmem niż wcześniej, bo to mój ostatni półfinał w karierze” - powiedział PAP 39-letni kapitan stołecznego zespołu.

Polska Agencja Prasowa: Zmaganiom w playoffs o mistrzostwo Polski zawsze towarzyszą wielkie emocje. Czy są one większe skoro zapowiada się, że to ostatni półfinał w pana karierze? A może zmienił pan decyzję?

Łukasz Koszarek: Nie. Nie zmieniłem, choć życie nauczyło mnie, by starać się nie używać słowa "nigdy". Sytuacja na obecną chwilę jest taka, że kończę karierę po sezonie. Do rywalizacji ze Śląskiem staram się podchodzić normalnie, ale myślę, że jest we mnie dużo więcej entuzjazmu, właśnie dlatego, że to ten ostatni raz. Z drugiej strony nie nakładam na siebie presji. Traktuję to w bardziej amerykańskim stylu - patrzę bardzo pozytywnie na wszystko, co dotyczy najbliższych meczów.

Denerwuje się zatem pan przed pierwszym piątkowym meczem w Hali Stulecia? Będą przysłowiowe motyle w brzuchu, skoro to już chyba półfinał w ekstraklasie w pana karierze?

Zawsze jest delikatna nerwówka i to chyba świadczy o tym, że ciągle mi zależy, by mój zespół i ja wypadł jak najlepiej.

W ubiegłorocznym finale Śląsk wygrał z Legią 4-1. Tegoroczny półfinał to okazja do rewanżu?

Szczerze mówiąc nie myślałem o tym w ten sposób, ale… rzeczywiście coś jest na rzeczy. Im bliżej pierwszego spotkania, to taką narrację trzeba będzie przyjąć. Na pewno gdy będziemy już we wrocławskiej hali wypełnionej kibicami, to wspomnienia w jakiejś części powrócą. Taka powtórka sprawia, że można podejść fajnie - pod względem motywacyjnym - do obecnej rywalizacji.

Czy Śląsk bez lidera, jakim był w ubiegłym sezonie - Travisa Trice'a - i bez słynnego trenera Andreja Urlepa, to łatwiejszy czy trudniejszy przeciwnik dla Legii w obecnej sytuacji kadrowej? Nie da się ukryć, że to wrocławianie, najlepsza drużyna sezonu zasadniczego, są ponownie faworytami pojedynku.

Myślę, że nam taka sytuacja odpowiada. Bycie "underdogiem" w sporcie to zawsze łatwiejsza rola, nie ciąży presja jak na faworycie. Śląsk jest trochę inny niż przed rokiem, choć nadal mamy Olka Dziewę czy Łukasza Kolendę, którzy byli ważni w finałach. W tym sezonie ma dużo szerszy skład, więcej zawodników może decydować o losie zespołu. Z drugiej strony przyszedł nowy trener, w trakcie sezonu, dosyć późno. W półfinałach przekonamy się, na ile zdążył poznać zespół, wpoić swoje zasady, rozdzielić role. Takie rzeczy wychodzą właśnie, gdy gra się pod presją.

Jakie atuty ma Legia? Czy obecnego lidera Kyle’a Vinalesa da się porównać z gwiazdą minionego sezonu Robertem Johnsonem?

Moim zdaniem przewagą jest to, że role są w naszym zespole dużo lepiej rozdysponowane, a zawodnicy znają swoje miejsce i akceptują to. Kyle i Robert mają dużo podobieństw - to strzelcy, którzy także lubią piłkę, choć wydaje się że Vinales może grać lepiej bez piłki, a Johnson był chyba lepszym obrońcą. Mamy inny zespół, liga jest inna, trudno porównywać.

Legia ma zatem więcej przewag niż przed rokiem?

Liczymy, że uda się powalczyć skuteczniej niż w tamtym sezonie. W serii siedmiu meczów trzeba wygrać cztery razy i prawda jest taka, że ciężko, by zwyciężył gorszy. Natomiast w serii do trzech zwycięstw jest inaczej. Bardzo ważne są dwa pierwsze spotkania, bo to one mocno ustawią rywalizację. Wrócić do Warszawy z remisem 1-1 czy 2-0, a bez zwycięstwa to jest olbrzymia różnica. Z nastawieniem wygrania przynajmniej jednego meczu jedziemy do Wrocławia.

Są dwie szkoły filozofii koszykarskiej w playoffs - zwolennicy jednej dają przewagę drużynom mającym więcej odpoczynku między seriami. Inni uważają, że lepiej jest pozostawać w rytmie meczowym niż mieć dłuższe przerwy w spotkaniach o stawkę. W ćwierćfinałach Legia wygrała 3-0, Śląsk 3-1, więc sytuacja obydwu ekip jest dość podobna. Pan jako koszykarz z bardzo długim stażem ligowym, przychyla się do której koncepcji?

Chyba do żadnej. Dwadzieścia lat nad tym myślałem... i myślę, że nie ma jednej słusznej koncepcji. Prawda jest taka, że każdy sezon jest inny, a po pierwszym meczu serii wszystko się zmienia. Przechodziłem zresztą jedną i drugą drogę. Każdy może po zwycięstwie twierdzić, że to jego koncepcja zwyciężyła, a jak przegra to zwalić winę na przeciwną koncepcję. Nie ma idealnego rozwiązania, choć oczywiście granie piątego meczu jest zawsze obarczone większym stresem i to potem może przekładać się na kolejne rundy. Z drugiej strony drużyny niedoświadczone, które przygotowują się do półfinałów czy finałów przez kilka, a nawet dziesięć dni mogą stracić czujność.

Patrząc na kolegów podczas ostatnich treningów Legii przed piątkowym meczem we Wrocławiu widzi pan kogoś, kto może pozytywnie zaskoczyć, jak przed rokiem w playoffs Adam Kemp?

Tak, myślę, że mamy takich zawodników - chociażby skreślony w mediach Goeffrey Groselle. Gra coraz lepiej, a tu będzie miał za rywala Parachouskiego, który tak jak on lubi walkę pod koszem. Moim zdaniem jesteśmy gotowi na to, że każdy mecz może mieć swojego bohatera.

Decydować będą jak zwykle detale, czyli co konkretnie pana zdaniem w przypadku pojedynku z obrońcą tytułu?

Musimy mieć zdecydowanie jak najmniej strat, bo Śląsk gra bardzo dobrze w szybkim ataku. Ograniczenie strat może być kluczowe, jeśli chodzi o zatrzymanie szybkich akcji wrocławian.

Na ile w serii pięciu czy siedmiu meczów można zaskoczyć rywala taktycznie? Przez cały sezon trenuje się przecież te najlepsze schematy, przynoszące największe korzyści zespołowi.

Zmiana taktyki w decydujących spotkaniach to bardziej teoria niż praktyka. Można natomiast zaskoczyć rywala w dwóch, trzech akcjach, wymyślić coś nowego. Czasami te dwie, trzy akcje dają więcej tlenu, wiary, że można wygrać. W dwie czy trzy minuty wynik może się zmienić na korzyść którejś z drużyn. Te niuanse mogą być kluczowe.

W koszykarskich kuluarach od kilku tygodni mówi się, że zostanie pan, po zakończeniu rozgrywek i kariery zawodniczej, przewodniczącym rady nadzorczej Polskiej Ligi Koszykówki. Jest już pan dyrektorem sportowym reprezentacji koszykarzy. Czy da się te role połączyć?

Nie myślę o tym na razie. Skupiam się tylko na najbliższych meczach, bo to jest dla mnie obecnie najważniejsze.