Tenisowy maratończyk Andy Murray miał za sobą dwie pięciosetówki z Berrettinim i Kokkinakisem dzielnie znosił trudy kolejnego zaciętego pojedynku, ale im bliżej końca 3,5-godzinnego meczu z Bautista-Agutem, tym ciężej szło. Ostatecznie Szkot musiał uznać wyższość Hiszpana na rozświetlonej Margaret Court Arenie.
Poprzedni mecz Murraya, z Kokkinakisem, skończył się grubo po czwartej nad ranem, po prawie pięciu godzinach. 35-latek nie miał szans odespać, narzekał na ból pleców, a na stopach miał wymagające przebijania pęcherze. Było to zdecydowanie widać podczas przerw w sobotniej grze z Bautistą Agutem, w których poruszał się jak słabowity senior. Jednak w trakcie rywalizacji rzucał się po korcie bez wytchnienia, napędzając Hiszpanowi niemałego stracha.
"Moje stopy nie były w najlepszym stanie. Nogi zaskakująco OK… ale bardzo dokuczał mi ból w krzyżu. To wpływało na mój serw i okazało się dziś kluczowe" – ubolewał Murray po przegranym sobotnim meczu.
Mając po swojej stronie sympatię trybun, Murray przełamał Aguta w pierwszym gemie czwartego seta, dając nadzieję na wyrównanie stanu meczu. Później jednak stracił zbudowaną przewagę, a z nią możliwość uratowania meczu. W końcówce był już wyraźnie wycieńczony, ulegając szalejącemu z radości Hiszpanowi, który o miejsce w ćwierćfinale powalczy z Amerykaninem Tommym Paulem.
To nie pierwsza porażka Murraya z Agutem. Gdy cztery lata temu Hiszpan był górą, Murray był na granicy zakończenia kariery. To wtedy jego pokiereszowane biodro poszło na straty, powodując długotrwały ból i przerwę w grze. Murray wrócił na kort z metalowym biodrem, które skończyło jego udręki. Jednak odbudowa formy w tym wieku i w trudnych okolicznościach to potężny wysiłek.
"Mam mieszane uczucia. Czuję, że dałem z siebie wszystko w tym turnieju, więc z tego jestem dumny. Ale jestem też rozczarowany, ponieważ włożyłem w początek roku ogrom pracy i grałem na tyle dobrze, że chciałem pograć dłużej. Żałuję, bo mam wrażenie, że mogło mi pójść lepiej" – podsumował swoje trzy mecze w Melbourne Szkot.