Na mecz z Czarnogórą Polacy wychodzili świadomi, że na tej fazie skończy się rywalizacja i o ćwierćfinał, i o kwalifikację olimpijską. Powietrze uszło z całej otoczki mistrzostw, o czym dobitnie świadczyły w większości puste trybuny Tauron Areny w Krakowie. Brak presji na wynik nie miał jednak odbierać ambicji zawodnikom, zapowiadali walkę o jak najlepsze pożegnanie z turniejem.
Pierwsze minuty faktycznie mogły to zwiastować, ponieważ wyszliśmy na bezpieczne, wydawałoby się, prowadzenie 3:0, później 6:2. Później jednak jakby wpadł piach w tryby polskiej maszyny. Czarnogórzanie wrzucili trzy bramki z rzędu, zaczęły się nerwy, a tempo wbijania bramek było niskie. Zespół z Bałkanów doszedł do pozycji na pograniczu remisu, natomiast Arkadiusz Moryto skończył mecz przedwcześnie, z czerwoną kartką.
To potężny cios dla drużyny, która w dotychczasowych meczach polegała niemal wyłącznie na Morycie i Sićce w ataku. Trzeba więc było przenieść ciężar rozgrywania, co – przy średnim poziomie meczu – mogło wydawać się trudne. Zwłaszcza przy remisie 8:8, gdy o losy meczu można było jeszcze drżeć.
Nagle proroczo zabrzmiały słowa Tomasza Gębali, że lepiej byłoby grać brzydko i wygrać niż ładnie przegrać. Brzydko w pierwszej połowie było, więc pozostało liczyć na wygraną. W końcu po pierwszej odsłonie wynik – choć dociągnięty do 11:8 na ostatniej prostej – nie cieszył, a indywidualnie pochwalić można było szczególnie bramkarza Mateusza Korneckiego, który miał w szczycie ponad 60 proc. skuteczności w bramce.
Na szczęście okazało się, że reprezentacja Polski potrafi wygrywać również ładnie. W drugiej odsłonie udało się załatać brak Moryty w ofensywie i rozłożyć ciężar odpowiedzialności za atak na kolegów. Młodziutki wciąż Piotr Jędraszczyk momentalnie dorósł i wbił Czarnogórzanom aż 6 bramek, wyprzedzając w dorobku samego Szymona Sićkę (5). Po cztery trafienia dołożyli Komarzewski i Pietrasik.
Serca rozbujanych pod koniec trybun zdobył jednak zdecydowanie Mateusz Kornecki, który nie tylko bronił, ale i wrzucił też rywalom jedną bramkę. I owszem, w drugiej połowie wciąż było sporo błędów, niepotrzebnej nonszalancji w ataku, ale udało się to, czego nie było w żadnym z poprzednich meczów – obezwładnić rywali w ofensywie i rozmontować w defensywie.
W tym kontekście pozostaje zaprosić chętnych na Tauron Arenę w niedzielę na 18:00. Polacy potrafią zagrać szybko i efektownie, jeszcze będzie na co popatrzeć.