Trudno w tej kolejce o ciekawiej zapowiadający się mecz Fortuna I Ligi. ŁKS potrzebował wygranej, by zapewnić sobie fotel lidera na koniec roku. Tymczasem dla GKS-u Katowice komplet punktów dałby miejsce tuż za plecami trzech najsilniejszych drużyn zaplecza Ekstraklasy.
Poza tym, mówimy o dwóch niemałych markach polskiej piłki, nawet jeśli przygnębiająco pusty Blaszok nijak nie przypominał tego z najlepszych meczów pomiędzy obiema drużynami. W Katowicach trwa konflikt kibiców z władzami klubu, którego skutkiem jest bojkot.
W piątkowy wieczór działaczom GieKSy przybyło jednak nowych problemów, ponieważ ŁKS zamierzał bezlitośnie wykorzystać brak przewagi związanej z grą przy wsparciu fanów. Zaczęło się już w 3. minucie, gdy pierwszy wypad gości skończył się silnym strzałem Szeligi, który bramkarz wypluł wprost pod nogi Mateusza Kowalczyka, a ten dał prowadzenie przyjezdnym.
Gospodarze grali nie tyle źle, co bardzo nieskutecznie. Już pierwsza bramka wydarzyła się po ich stracie pod polem karnym ŁKS-u. Dokładnie ten sam scenariusz powtórzył się w 33. minucie, gdy trafienie w nogi obrońcy Ochronczuka z Łodzi dało mu szansę na zagranie długiej piłki do Stipe Juricia. Ten wyszedł sam na sam z Kukulskim, minął go i wpakował piłkę na 2:0.
Spisujący się bardzo dobrze Szeliga dostał swoją szansę, gdy w 39. minucie dośrodkowywał Trąbka. 29-latek rzucił się do niskiej główki i trafił na 3:0. Nieporadni zawodnicy GieKSy pewnie myślami byli już w szatni, by się odbudować, ale przyjezdni jeszcze nie skończyli. Kolejna strata gospodarzy, kolejne szybkie podanie ŁKS-u do przodu i kolejna bramka, ponownie Stipe Juricia.
Cokolwiek robili katowiczanie w przerwie, by pozbierać się do kupy i złapać lepszą koncentrację, nie dało niestety efektów. Po zaledwie pięciu minutach od powrotu na boisko ponownie koszmarnie niecelne podanie oddało piłkę gościom, a Trąbka – pomimo asysty trzech obrońców – miał czas dobiec do pola karnego, przymierzyć i władować piłkę na 5:0 w dalszy róg bramki.
Dopiero w 60. minucie GKS wyprowadził skuteczny atak. A właściwie skutecznie ruszył jednoosobowo wprowadzony z ławki Błąd, który nie podawał kolegom aż do pola karnego, gdzie znalazł Araka. Ten szczęśliwie wygarnął piłkę i z trudnej sytuacji trafił. Bramka na 1:5 okazała się tylko golem honorowym, choć GieKSa jeszcze parę razy próbowała zranić spokojnych o wygraną gości.